Rano Gustawo podwozi nas do samego centrum Tegucigalpy. Zmienia się od razu krajobraz, nie jest już tak chaotyczny jak na przedmieściach. Miasto ma bardzo ładny główny plac i piękną katedrę. Jest tu o wiele czyściej niż w San Salwador. Szokuje obecność tak zwanej „Policia Militar”. Stoją na prawie każdym rogu, uzbrojeni w wielkie karabiny gotowe do strzału. Wygląda to tak, jakby wczoraj wprowadzili tu stan wojenny. Docieramy do dość ciekawego placu, gdzie spotyka się młodzież z pobliskich szkół, wszyscy w mundurkach, dziewczyny noszą najczęściej ładne spódnice w kratkę.
Po paru godzinach zwiedzania trafiamy do pięknego parku, ozdobionego kopiami piramid Majów z Copan, największej atrakcji turystycznej Hondurasu. Zmęczeni upałem, odpoczywamy rozłożeni na murku, w cieniu jednego z drzew. Nagle jak spod ziemi wyrasta przed nami patrol policji. Na początku myślę, że to nas zupełnie nie dotyczy, bo kontrolują obok jakiegoś faceta, ale niestety ci goście w mundurach zmierzają nagle w naszym kierunku. Jest ich dwóch. Kontrolę rozpoczyna starszy. „Wstańcie” – mówi. Prosi o dokumenty. Nie mamy paszportów, ale ja daję mu moje niemieckie pozwolenie na pobyt, jedyny dokument jaki akurat mam przy sobie. Nic z niego nie rozumie, ale jest ok. Niestety Ola nie ma przy sobie żadnego papieru i do tego się przyczepia. Mówi, że to niedobrze, że ma teraz prawo zatrzymać nas na 24 godziny i takie tam bzdury. Typowa gadka policjanta, który chce wyłudzić jakąś łapówkę. Jego gęba przypomina mi dokładnie wrednego ukraińskiego policjanta z Lwowa, który też mnie męczył, zatrzymując tuż przed odjazdem autobusu.
Jesteśmy trochę tą sytuacją zdziwieni. Bo naprawdę jak dotąd we wszystkich krajach od Kuby po Salwador widać było, że miejscowe władze starają się zrobić wszystko, by przyciągnąć turystów, a napotkani przez nas policjanci byli w każdym z tych państw po prostu przemili i bardzo pomocni. Wiedząc jaka jest polityka rządu w Hondurasie nie dajemy się nabrać na durne gatki nachalnego „stróża prawa” o nazwisku Sanchez. Mówię mu, żeby lepiej zajęli się łapaniem przestępców. Nie mamy przy sobie paszportów, bo się boimy że je nam ukradną. Tłumaczę, że przyjeżdżamy tu, kupujemy produkty honduraskie, wszyscy są dla nas mili, rząd i prezydent stają na głowie żeby ściągnąć turystów, a on robi problemy. Dodaję mimochodem, że zatrzymaliśmy się u przyjaciół, którzy mają znajomości w policji. Możemy do nich zadzwonić, a oni przyjadą z naszymi paszportami. Proponuję byśmy poszli na komisariat. Cała rozmowa trwa około 20 minut. Przekomarzamy się jeszcze trochę, ale w końcu policjant daje za wygraną. Podaje mi rękę i puszcza nas wolno. Może uwierzył w przyjaciół z koneksjami, a może znużyła go po prostu ta nie prowadząca donikąd dyskusja z upartymi turystami.
Wieczór spędzamy bardzo miło. Gustawo zaprasza swoich znajomych. Śpiewają piosenki, nasz host gra na gitarze. Częstują rumem i wódką. Idziemy spać o drugiej w nocy, świadomi że jutro pobudka o siódmej rano.
(post napisany w czasie podróży przez Marcina)