Zamiast zwiedzać Cuzco powoli popadamy w kolejne paranoje. Najpierw tracimy cały dzień na naprawienie aparatu. Przy robieniu zdjęć pojawiają się bowiem czarne plamy. Super aparat Sony okazuje się być najmniej wytrzymałym uczestnikiem tej podroży.
Oddajemy go najpierw do jednego magika, który do wieczora coś tam przy nim majstruje, po czym oddaje nam w takim samym stanie, jak wcześniej i żąda pieniędzy. Po pertraktacjach i kilkunastominutowym wykłócaniu się, płacimy mu 20 złotych (które później i tak odzyskujemy) i idziemy do innego punktu fotograficznego. Tutaj William z uśmiechem na twarzy obiecuje osunąć plamy za 40 dolarów. Mówi, że to częste zjawisko w tych aparatach, efekt wilgoci. Wzbudza nasze zaufanie, poza tym za bardzo nie mamy innego wyjścia (zdjęcia z Machu Picchu z plamami…?), wiec zostawiamy mu na noc aparat.
Rano odbieramy nasz skarb, rzeczywiście bez plam, działający. Wraz z 40 dolarami znika pierwsza paranoja. Wkrótce pojawia się jednak następna. Chcemy kupić w centrum informacyjnym bilety turystyczne – jest to wejściówka do 16 wartych zobaczenia miejsc w Cuzco i w okolicy. Normalny kosztuje 70 soli (około 70 złotych), a ulgowy 35.
Z uśmiechem więc prezentuję swoją wyrobioną tuż przed wyjazdem w biurze Almaturu legitymacje ISIC. Kobieta w okienku przygląda się jej uważnie, po czym stwierdza: ¨Bardzo mi przykro proszę Pani, ale ta legitymacja jest fałszywa. Nie z nami takie numery, za dużo ludzi tu przychodzi z fałszywkami, żebym dała się oszukać!¨. Wybałuszam oczy. Zaczyna się od spokojnych tłumaczeń, ze jak to, że Almatur, że wydałam 60 zlotych, itd, itd, kończy się na darciu na siebie mordy, wymachiwaniu i rzucaniu Bogu ducha winnym ISIC-iem. Nie chodzi tylko o zakup głupiego biletu, ale o to, że tutaj wszystko dla studentów jest 2 razy tańsze – a przy takich opłatach, jak wejście do Machu Picchu, różnice w cenie są ogromne.
Udajemy się w końcu do oficjalnego przedstawicielstwa ISIC w Cuzco. Tam znowu to samo. Chodzi generalnie o to, że jakiś mądry pracownik Almaturu zamiast nadrukować wszystkie dane na karcie, po chamsku je nakleił na kawałkach papieru. Zrobił to używając czyjejś starej karty prawdopodobnie, żeby zaoszczędzić pieniądze. Największą paranoją jest jednak to, że niby mój numer na ISICu w rejestrze nie istnieje.
Wszystko kończy się tak, że wyrabiam za 12 dolców nowa kartę studencka, a pani wypisuje mi zaświadczenie o tym, ile wart jest almaturowski ISIC i jakie miałam tutaj przez to problemy. Wychodzimy z powrotem na Plaza de Armas. Straciliśmy mnóstwo czasu i nerwów. Cuzco chyba nie chce, żebyśmy go zwiedzili.
Kiedy wrócę do Polski obiecuje ze ZJEM Almatur! Wszystkim, którzy wyrabiają tam karty ISIC radze UWAŻAĆ!