Kubańczycy to przemili ludzie. Szczególnie w tak turystycznym miejscu jak Hawana zaczepiają cię na każdym kroku. Czasami chcą po prostu pogadać. Hola amigo! Skąd jesteście? Ale zazwyczaj wiąże się to z jakąś propozycją.
Najbardziej popularne to – taxi? i kup ode mnie cygara, special price. Po dwóch tygodniach pobytu w tym kraju, na rozlegające się za naszymi plecami PSSSSST, amigo reagowaliśmy śmiechem. Marcin sam nawet zaczął psssyczeć na Kubańczyków, ku ich wielkiemu zdziwieniu ;-). Ale historia, którą chcę opowiedzieć pochodzi z naszego pierwego dnia pobytu na Kubie. Byliśmy wtedy całkowicie zieloni, każdą prawie zaczepkę przyjmowaliśmy z ufnością i naiwnością dziecka. Cieszyliśmy się, że tak łatwo jest nawiązać kontakt z ¨tubylcami¨.
Pierwszy dzień chodzenia po magicznym mieście. Jedna ulica podobna do drugiej. W pierwszej chwili się zachłystujesz i wszystko wydaje ci się fascynujące – każdy samochód, kamienica, różnokolorowe tynki na sypiących się ścianach domów, z czasem jednak zaczyna to męczyć. Jednen z napotkanych przez nas Kubańczyków zaczyna nas gorąco namawiać żebyśmy z nim poszli do dzielnicy chińskiej na festival salsy. O tej porze festival salsy? Tak amigos! Teraz! Później nie będzie, bo przyjdzie cyklon (Hawana oczekiwała wtedy nerwowo na przyjście cyklonu nadciągającego ze wschodu wyspy). W barze Pekin. Sami zobaczycie. Vamos! Idziemy. W końcu jesteśmy na Kubie i festiwal salsy działa jak zaklęcie. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że w barze Pekin nie ma żadnego festiwalu, za to nasz nowy amigo chce koniecznie wypić z nami mojito. Mówimy mu, że nie mamy pieniędzy, co jest zresztą prawdą, bo jeszcze nie zdążyliśmy wymienić i wychodzimy.
Po pół godzinie zaczepia nas przemiła parka – chłopak i dziewczyna, którzy mówią że idą właśnie na festiwal salsy do dzielnicy chińskiej i zachęcają żeby pójść z nimi. Tak amigos, w barze Buena Vista Social Club. Katka chce iść. Ale w końcu nie idziemy. Znajdujemy Casa de Cambio (kantor), gdzie Katka ma zająć kolejkę i na chwilę idziemy dalej. Kiedy wracamy naszej Katki już nie ma. Czekamy na nią przez pół godziny na placu, pytając się stojących tam ludzi, czy nie widzieli chudej dziewczyny z olbrzymim aparatem. Nie widzieli. Z nadzieją, że Katka po prostu gdzieś polazła swoim kocim zwyczajem, decydujemy się ruszyć dalej sami.
Po południu nadarza się kolejna okazja by udać się na festiwal salsy w dzielnicy chińskiej. Dwóch przyjacielskich Kubanczykow oferuje nam wspólne spożycie mojito. Czestuja nas po drodze rumem z małych kartoników, są rozgadani i weseli. Jeden się cieszy bo dziś urodziny jego siostry, drugi opowiada mi na czym polega santeria. Dochodzimy do baru, tuż za bramą gdzie zaczyna się chińska dzielnica (warto wspomnieć, ze jest to chińska dzielnica z czasów przedrewolucyjnych, obecnie nie mieszka tam żaden Chińczyk). Starszy Kubańczyk zamawia błyskawicznie 4 mojito. Sączymy je przez jakieś 20 minut i kiedy już dopijamy, jeden z naszych amigos mówi: bardzo dziekujemy za mojito! My patrzymy się po sobie, barman daje nam rachunek na 16 peso convertible (równowartość 16 EURO). Była to wtedy dla nas cena astronomicznie duża, biorąc pod uwagę, że za 10 peso convertible byliśmy w stanie wyżywić się przez tydzień (płacąc w peso cubano), a poza tym mojito można znaleźć w Hawanie również za 2 peso. Trzecia sprawa, ze nawet takiej kwoty przy sobie nie mieliśmy. Wychodząc z domu wzięliśmy na wszelki wypadek 10 peso convertible, a resztę w peso cubano, bo zaraz po odkryciu przetaniego świata „ofert” w walucie kubańskiej, doszliśmy do radosnego wniosku, że w peso convertible kupują tylko kretyni. Po czwarte: WCALE nie zamierzaliśmy za nich płacić! Staramy się to wszystko w jakiś łagodny sposób przekazać naszym kompanom. Oni po woli wpadają w panikę (naciąganie turystów jest na sto procent ich chlebem powszednim i dziwią się bardzo że trafili na opór), barman stający po ich stronie nerwowo raz po raz pokazuje nam rachunek, na którym widnieje nieubłagana cyfra 16. W końcu zostawiamy banknot 10-pesowy (wiedząc że na resztę raczej nie ma co liczyć) i wychodzimy. Młodszy z Kubańczyków wybiega za nami i dochodzi do przepychanki miedzy nim a Marcinem. Cała przygoda kończy się wykrzyczeniem sobie w twarz ¨Fuck you!– słów uniwersalnych na każdej szerokości geograficznej. Wieczorem Katka wraca do domu pełna swoich opowieści.
Ciąg dalszy naszych przygód znajdziesz tutaj: Strzeż się złodzieja