Ostatni dzień w Quito. Dzień… Właściwie parę godzin, bo po południu mamy już jechać do Riobamba. Czeka tam na nas brat matki Violetty. Chcemy jeszcze wjechać na wzgórze, z którego można zobaczyć całe miasto. Dosłownie kilka miesięcy temu otworzono kolej linową, która zabiera chętnych na wysokość 4 tys m.p.p.m., na wschodnie zbocze wulkanu Pichincha. Wokół dolnej stacji kolejki urządzono mały park rozrywki z licznymi barkami z jedzeniem i sklepami, w stylu amerykańskim. Płacimy 4 dolce i wjeżdżamy.
Widok na miasto jest fajny, ale najbardziej podoba nam się, że nagle znaleźliśmy się w wysokich górach, można stąd ruszyć w wędrówkę na kolejne wzniesienia i szczyty. Wkrótce poznajemy Niemkę Anie i Ekwadorczyka Estebana. Są przyjaciółmi, ona przyjechała do niego w odwiedziny. Dalszy spacer kontynuujemy razem. Wracamy kolejką na dół. Esteban oferuje podwiezienie pod dom. Strasznie żałujemy, że nie poznaliśmy ich chociaż jeden dzień wcześniej, żeby móc razem spędzić wieczór. W końcu wczoraj samotnie błąkaliśmy się po dzielnicy barów. Wymieniamy się mailami i tyle. Znowu musimy zostawić dopiero co poznanych bardzo fajnych ludzi, których prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczymy.
W domu wita nas matka Violetty, która z rozgoryczeniem opowiada nam o sytuacji politycznej w Ekwadorze. Oto, co mówi. Ekwador nie jest najbardziej rozwiniętym krajem w Ameryce Południowej, za to ceny są tu najwyższe. Panuje straszna korupcja. Przekleństwem tego kraju jest obowiązek oddania głosu w wyborach (w 1984 prawa wyborcze przyznano analfabetom, co poszerzyło elektorat o ponad 1/3). Duża cześć społeczeństwa to nadal niepiśmienni Indianie, którymi bardzo łatwo można manipulować. Jak mówi Maria Violetta wszyscy prezydenci z ostatnich lat właśnie z ich pomocą doszli do władzy lub przez nich zostali obaleni. W roku 1997 indiańskie manifestacje doprowadziły do odwołania z funkcji prezydenta Abdali Bucarama (który rok wcześniej zwyciężył dzięki poparciu warstw średnich i niższych). W roku 2000 Indianie dokonują zamachu stanu przeciwko demokratycznie wybranemu Jamilowi Mahuadowi, a w 2005 wpływają na obalenie Lucio Gutiérreza (powołanego na najwyższe stanowisko w państwie przy poparciu ruchów indiańskich w roku 2002). Maria obawia się, że w tegorocznych wyborach zwycięży lewicowy i populistyczny Rafael Correa.
Nasza gospodyni podziwia Pinocheta i marzy, żeby jeden z polityków ekwadorskich, który ma zbliżone poglądy gospodarcze do chilijskiego dyktatora przejął w jej kraju władzę. Szanse na to jednak, jak twierdzi są niewielkie. Sama ma rodzinę w Stanach i stara się tam wyemigrować razem z Violettą. „Ameryka Południowa to tykająca bomba, moja córko” – mówi. „W USA jest więcej wolności i pracy. Poza tym, wiesz… Mój brat mieszka w Las Vegas.¨ – mruga do mnie Maria Violetta. Kobieta o wielu twarzach.