Ekwador przywitał nas bardzo miło. Żadnych opłat. Bienvenidos i miłego pobytu! Okazało się również, że w błoto wyrzuciliśmy 120 dolców wydanych w Warszawie na wizy. Polacy bowiem wiz już wcale do Ekwadoru nie potrzebują… Pozostanie pamiątka w paszporcie.
Nasza hostka mieszka niedaleko lotniska. Jesteśmy ciekawi, jak to będzie być po raz pierwszy goszczonym przez dziewczynę. Kiedy docieramy pod dom, okazuje się, że Violetta jest jeszcze na uniwersytecie, w domu wita nas jej matka. Miła, konkretna, dynamiczna. Udziela niezbędnych informacji, podwozi do centrum. Stamtąd bierzemy trolejbus na starówkę. Nie wiem czemu, ale po Quito nie spodziewaliśmy się zbyt wiele… To, co zobaczyliśmy prawie że powaliło nas na kolana! Stare Quito jest naprawdę imponujące! Jasne duże place, malownicze uliczki, ciekawe pomniki, bogate kolonialne kościoły. Do tego ulicami przechodzi procesja z okazji święta Trzech Króli. Wchodzimy na mszę do katedry.
To nasz pierwszy kontakt z Indianami Keczua. Tracimy głowę i biegamy bez opamiętania z aparatem. Nie starcza nam czasu na wszystko, bo powoli zaczyna się ściemniać. Wracamy. W domu poznajemy w końcu Violettę oraz jej koleżanki. Urządziły sobie małe party. Zaraz zostajemy poczęstowani sokiem z wódką. Dziewczyny podobnie jak ja mają po 22 lata, są miłe wesołe i bardzo ładne. Takie po prostu młode dziewczyny z dość bogatych domów, cieszące się życiem. Wkrótce przychodzi chłopak Violetty. Wybierają się na dyskotekę. Nam się nie chce, znużyła nas podróż i zwiedzanie, poza tym mamy okazję skorzystać z komputera. Po północy zjawia się matka, która spędziła kilka godzin grając w kasynie. Zabawna kobieta.