Opuszczamy Playa del Carmen i po dość szybkim stopie docieramy do Tulum. Parę minut marszu i jesteśmy znowu w raju. El Mirador – czyli punkt widokowy. Tak nazywa się miejsce, do którego dotarliśmy. To camping połączony z cabañami, czyli domkami z bali i palm. Za 60 peso rozbijamy namiot. Z plaży widzimy już ruiny pradawnego portu Majów. Jest cudownie. Na palmach jest mnóstwo kokosów, leżą również na piasku. Dobieramy się do pierwszego w naszym życiu kokosa. Używam mojej maczety. Po 30 – minutowej walce udaje nam się dotrzeć do otworu z którego popłynął kokosowy napój. Na ściankach owocu można znaleźć pyszny kokosowy miąższ. Zajadamy się ze smakiem.
Wspomnieć należy też, że na plaży pojawiła się jak zjawa Katka. Rozmawiamy trochę. Jest chyba w dobrym humorze. Dużo do tej pory zwiedziła, dzięki Bogu nic jej się nie stało i jest zdrowa. W końcu znika nam z oczu. Pewnie do następnego nieoczekiwanego spotkania…
Po trzygodzinnym pobycie na plaży postanawiamy dotrzeć do ruin. Słyszeliśmy, że można do nich wpłynąć za darmo. Ale ciężko nam sobie to wyobrazić, bo przecież jak przetransportujemy aparat. Ruszamy po skałach wzdłuż brzegu w stronę strefy archeologicznej. Jest dość stromo, a skały są bardzo ostre więc droga jest trudna. W dole widzimy nurkujących w drugiej co do długości rafie na świecie. Szkoda, że nie mamy ze sobą maski. Wspinamy się na wzgórze i docieramy do małego muru z kamieni. Przechodzimy przez niego i widzimy turystów spacerujących po wyznaczonych ścieżkach. Chwila wahania i wskakujemy między zwiedzających. W ten sposób weszliśmy do miasta Majów za darmo. Zaoszczędziliśmy 76 peso. Miejsce jest przepiękne, położone na skałach, tuż nad morzem, kiedyś znajdował się tutaj port Majów. Handlowali oni z terenami dzisiejszego Belize i Hondurasu oraz z całym obszarem Jukatanu.
Wieczorem szukamy klimatu zabawy, ludzi z którymi można wypić piwo i miło spędzić czas. Niestety opisywany przez nasz przewodnik jako popularny wśród turystów El Mirador i jego restauracja są prawie puste. Może to nie sezon, a może idiotycznie wysokie ceny jedzenia i piwa odstraszają. Ruszamy w poszukiwaniu czegoś lepszego, w sąsiednim ośrodku znajdujemy knajpkę w której siedzi trochę osób. Zamawiamy dwa piwa i coś do jedzenia. Patrzymy dokładnie w kartę, małe piwo Corona kosztuje 15 peso. Zjadamy, chwila rozmowy i ponieważ nie nawiązujemy kontaktu z nikim, postanawiamy zapłacić i wyjść. Kelner podaje rachunek, który jest o 10 peso za wysoki. Pytamy się czemu. Na to on, że piwo kosztuje 20 peso, my mówimy, że 15 było, on pokazuje kartę w której wszystkie ceny są wydrukowane, a jedynie cena piwa zaklejona plastrem z napisem 20. Mówimy mu, że było 15, a on na to bezczelnie, że we wszystkich kartach jest 20. To dla nas zaskoczenie, bo do tej pory nikt nas nie próbował oszukać w Meksyku. Spotykaliśmy miłych i kochanych ludzi, a tutaj taka niespodzianka. Mogliśmy się dłużej upierać, ale w końcu płacimy. W nie najlepszych humorach wracamy do siebie. Jeszcze czeka nas wilgotna i zimna noc w namiocie. Jutro opuszczamy Meksyk i udajemy się do Belize.
Znajdź Tulum na mapie:
Map Placeholder
test