Wreszcie nastał ten długo wyczekiwany moment. Tydzień nauki w szkole hiszpańskiego w pięknie położonej nad brzegiem jeziora miejscowości San Pedro La Laguna, mekce wszystkich spragnionych opanowania języka Cervantesa. Już na łódce z Panajachel do San Pedro spotykamy Chinkę z Honkongu jadącą tu w tym samym celu co my. Po przybyciu na miejsce otacza nas krąg naciągaczy. Ten ma najtańszy hotel, tamten wie jak dojść do szkoły hiszpańskiego. Dziękujemy im i podążamy dalej sami. Wszędzie witają nas reklamy szkół, jest tu ich chyba ze sto. Wszyscy podróżnicy z którymi rozmawialiśmy mówili, że najlepsza szkoła nosi imię miasteczka, w którym się znajdujemy. Tam też kierujemy swoje pierwsze kroki.
W szkole San Pedro miłe przywitanie, obszerna recepcja, duży ogród pełen uczniów i nauczycieli. No i prezentacja cen: 56 dolarów za tydzień nauki z prywatnym korepetytorem (4 godzinny dziennie). A więc jednak trochę drożej niż przypuszczaliśmy. Ola zostaje, a ja postanawiam rozejrzeć się u konkurencji. Mimo, że reklam jest tu mnóstwo, trafić na jakąś szkołę wcale nie jest tak łatwo. Idziesz wąskimi uliczkami, podążając za kolejnym znakiem i strzałką, wchodzisz w kolejny zakręt i kolejny. W końcu zupełnym przypadkiem trafiam do szkoły Arco Iris (po hiszpańsku: tęcza).
Wita mnie Indianin w średnim wieku, szef szkoły, który za biuro ma maleńką budkę zrobioną z jakichś patyków. Strasznie się ucieszył, że przybyłem. Witaj, wchodź, mam super ceny. Ja pomagam turystom, więc u mnie cena jest najniższa, tylko 45 dolarów. W tym momencie uśmiecha się od ucha do ucha ukazując swoje wyraźne braki w uzębieniu. Obok siedzi Włoch, który też chce się tam zapisać. Mówi, że obszedł wszystkie szkoły i ta jest najtańsza, dlatego będzie się tu uczył. Z tyłu widzę, że jakiś starszy mężczyzna uczy się języka Majów ze swoją nauczycielką. A więc są tu jacyś uczniowie, więc chyba wszystko powinno być ok…
Pytam się o noclegi. No i tutaj cena powala mnie z nóg. Dla studentów szkoły pokój za 10 quetzali od osoby za noc, czyli po około 4,8 złotego. Rewelacja. To najtańszy nocleg, jaki do tej pory nam się przydarzył w tej podróży. Wracam do Oli i szybko jej relacjonuję swoje odkrycie. Opowiadam to samo Chince po angielsku. Jesteśmy nadal na recepcji innej szkoły, więc już czuję na sobie złe spojrzenia pracującej tu kobiety, nie dość że stąd odchodzimy to jeszcze próbujemy odciągnąć Chinkę. Nie wiedziałem również, że Ola w tym czasie zdążyła rozbić swoim zwyczajem wazonik na recepcji, czym na pewno nie zaskarbiła sobie sympatii patrzącej na mnie wilkiem pani.
Opuszczamy prędko szkołę o najlepszej renomie i idziemy do Arco Iris. Dostajemy pokój. Chinka ogląda wszystko z przerażeniem i od razu rezygnuje. No bo szczerze mówiąc nie wygląda to wszystko najczyściej. My też się wahamy. Mówimy więc właścicielowi, że zdecydujemy się po pierwszej godzinie nauki, jeśli wszystko będzie ok to zostaniemy i zapłacimy. On zgadza się na takie rozwiązanie. Mężczyzna, żeby nas ostatecznie przekonać dorzuca jeszcze parę bonusów: cztery godziny na kajakach za darmo, pogadanka o wojnie w Gwatemali, nauka robienia hamaków.
Już tego samego dnia o godzinie 14 zaczynamy lekcję. Wkrótce przybywają dwie nauczycielki w tradycyjnych indiańskich strojach. Jedna ma 22 lata i nazywa się Andrea, druga Rosa ma 26 lat. Moją nauczycielką zostaje Rosa, robi na mnie bardzo dobre wrażenie, mówi wyraźnie i jest bardzo sympatyczna, więc po 20 minutach już wiem że chcę zostać w tej szkole. Oli również nauczycielka przypadła do gustu,więc oboje nie mamy już większych rozterek. Zostaniemy tutaj na tydzień!
Po lekcjach przychodzi czas na zwiedzanie San Pedro. Ta otoczona górami, położona nad jeziorem miejscowość jest zamieszkana prawie przez samych Indian posługujących się na co dzień językiem tzutuhil, należącym do rodziny języków Majów. Brzmi naprawdę bardzo dziwnie. Setki lat obcowania z językiem hiszpańskim pozostawiły jednak silny ślad w ojczystym języku. Np. określenie godziny wypowiadane jest tylko po hiszpańsku, podobnie łączniki takie jak ponieważ, w rzeczywistości, także. To tak jakby ktoś mówił w Polsce: „brz szcz gr gra gra, ponieważ gra brr tgdgsdfsd o godzinie 23:00 właściwie brz grrrrr hrfytry tryrey erfgs …..”
Miasteczko posiada sieć bardzo wąskich uliczek, tworzących coś na kształt labiryntu. Jest tu mnóstwo małych kolorowych knajp przygotowanych specjalnie dla turystów. W wielu szukają barmanów i kelnerów z Zachodu. Ogłoszenia po angielsku zachęcają: 50 quetzali za zmianę plus jedzenie za darmo (ok. 25 złotych). Wieczorem wychodzimy do jednego z takich barów. Przyjemny, klimatycznie urządzony. Codziennie puszczają za darmo filmy, jest duży piękny ogród z oświetlonymi ścieżkami. Witają nas uśmiechnięte kelnerki. Kiedy słyszą język polski reagują entuzjastycznie. O Polacy! My jesteśmy Czeszkami. Jedna z nich już rok tutaj mieszka. Mówi nam: Po co mam wracać do ojczyzny, skora jest tam tak zimno. Tutaj ze swoim chłopakiem z Zimbabwe prowadzę knajpę i jestem szczęśliwa. Druga z Czeszek jest tu miesiąc, ale zapowiada że również zostanie na dłużej. W każdej z knajp na wyspie odnajdziemy podobne historie. Tu pracują Rosjanie, gdzie indziej Francuzi.Wszyscy żyją w doskonałej komitywie z lokalną ludnością. Niektórzy obcokrajowcy zdążyli się już w San Pedro posiwieć. Przesiadują w knajpach weseli staruszkowie, którzy nie zamierzają już chyba nigdy schować do szafy swoich wysłużonych hipisowskich strojów i ukochanej gitary.
Map Placeholder