Przewodnik Lonely Planet po Ameryce Środkowej (nie) bezpieczeństwu w Gwatemali poświęca cały rozdział. Autorzy wyliczają, ilu w ostatnim roku było zabitych, ilu padło ofiarą napaści z bronią i zamyka tę straszną statystykę konkluzją, że wiele z tych ofiar to turyści…. Nasz strach spotęgowany jest jeszcze przez opowieści spotkanych dotychczas podróżników – duża część z nich wypowiada się o Gwatemali jako kraju wyjątkowo niebezpiecznym, część odczuła to boleśnie na własnej skórze. Zbliżając się chicken busem do granicy myślimy sobie: No to teraz w końcu się zacznie… (swoją drogą myśleliśmy sobie tak już dwukrotnie – lecąc z Kuby do Meksyku i wjeżdżając do Belize).
W autobusie poznaliśmy dwójkę Polaków, mieszkających w Kanadzie – Andrzeja i Anię. Byli na dwutygodniowych wakacjach, ale zachowywali się raczej jak podróżnicy wyruszający w paromiesięczną podróż – świetnie przygotowani, z namysłem wydający każdy grosz. W Kanadzie mają dwójkę dzieci. Na pytanie, czy ich córki też podróżują ciężarówkami po Ameryce Środkowej, odparli rozbawieni: ¨Nie. Oglądają telewizję i chodzą na dyskoteki¨. Andrzej i Ania byli trochę jak wyrwani z polskiego schroniska w Tatrach (zresztą swego czasu wspinali się po naszych polskich górach). Tylko, że zamiast pomidorówki przyszło im teraz wcinać ryż z fasolą, a zamiast na Kasprowy wspinać się mieli wkrótce na pradawne ruiny Majów. Los chciał, że w naszym towarzystwie…
Przekroczyliśmy na piechotę granicę pomiędzy Belize i Gwatemalą. Następnie wsiedliśmy w autobus do El Cruce – miejscowości, z której mieliśmy ruszyć dalej do Tikal – słynnych ruin Majów. Ostatni odcinek trasy pokonaliśmy ciężarówką wiozącą cysternę z wodą. Pierwszy stop w Gwatemali i to tak fantastyczny! Kierowcy zawieźli nas do samych ruin, a po drodze zaliczyliśmy jeszcze postój nad przepięknym jeziorem, z którego nabierali wodę. Ania i Marcin się wykąpali. Ja weszłam po kolana do wody, żeby zrobić zdjęcia piorącym ubrania Indiankom. Gwatemalczycy to przemili ludzie. Indianki miło z nami rozmawiały, pozwalały się fotografować (w przeciwieństwie do Indian w Chiapas), dzieci chętnie się z nami bawiły. Sceneria niczym z bajki – jezioro otoczone górami, Indianie, konie i nasza ciężarówka.
No i w końcu… Tikal! Zatrzymaliśmy się na nocleg w hoteliku z campingiem położonym niedaleko ruin. Nasi nowi znajomi wypożyczyli hamaki, my rozbiliśmy namiot. Miasto Majów robi wrażenie przede wszystkim swoim otoczeniem, znajduje się bowiem w samym sercu dżungli. Dżungli dziś już nie tak dzikiej, bo infrastruktura turystyczna jest tu nieźle rozbudowana – ekskluzywne hotele i drogie knajpy.
Zasypiamy przy akompaniamencie ryczących małp, żeby już o piątej rano wstać. Chcemy zobaczyć ruiny w świetle wschodzącego słońca. Niestety nam się to nie udaje, można tam wejść dopiero o godzinie szóstej, inaczej trzeba dopłacić. Ale i tak jest cudownie! O szóstej rano nie ma jeszcze żadnych turystów. Czujemy się jak prawdziwi odkrywcy pradawnego imperium Majów! Zwiedzamy Tikal przez kilka godzin, wspinając się na co ciekawsze budowle. Widok z góry jest naprawdę imponujący! Morze drzew, nisko zawieszone chmury i szczyty piramid.
Tego dnia miasto Majów zdobyła jeszcze jedna Polka – Katka. Znowu się spotykamy. Po południu wsiadamy do busa i jedziemy do Flores – małego miasteczka położonego na jeziorze Peten Itza.
komentarz testowy