Mieszanka krwi indiańskiej i hiszpańskiej dała wspaniały efekt w postaci przepięknych i przemiłych kobiet jakie spotykamy w Gwatemali na każdym kroku. Nawet Ola obojętna przecież na kobiece wdzięki zauważyła, że jeszcze nigdzie na świecie nie widziała tylu pięknych pań. I to prawda. Nawet starsze Gwatemalki wyglądają naprawdę dobrze. Już od pierwszego dnia pobytu w tym kraju otacza nas krąg ludzi życzliwych. Spokój, zero niebezpieczeństw. Czy będzie tak wszędzie?
Spacerując po Flores – malutkim miasteczku położonym nad jeziorem Peten Itza, którego najstarsza część znajduje się na wyspie – zwróciliśmy uwagę na jeszcze jedną charakterystykę tej części Gwatemali. Tutaj nikt nas nie zaczepia, ani po hiszpańsku, ani po angielsku, czujemy się wspaniale. Na rynku we Flores wita nas olbrzymia choinka. No tak przecież zbliżają się święta. 30 stopni w cieniu, świeci słońce, a tutaj choinka. Trudno się z tym oswoić. Szybko zwiedzamy malutkie Flores, a wieczorem oglądamy młodych chłopaków rozgrywających zacięcie mecz piłkarski na betonowym boisku do koszykówki. Jest niedziela, pełno ludzi. Gra muzyka. Gwatemalska sielanka.