Z San Cristobal stopujemy przez przepiękne góry w stronę ruin Majów – Palenque. Jedziemy głównie na pakach pickupów, więc możemy podziwiać krajobrazy i pojawiające się co pewien czas małe wioski, pełne Indian. Stopowanie w Chiapas idzie naprawdę nieźle, jedynym jego minusem jest to, że przemieszczamy się bardzo małymi odcinkami, często musimy wysiadać i szukać nowego pojazdu. W pewnym zaklętym miejscu, gdzie gromadzą się same taksówki i autobusy tzw colectivos utknęliśmy na dobre. Na drodze do Palenque znajdują się wodospady Agua Azul, które również chcemy zobaczyć. Żeby tam dotrzeć, jesteśmy w końcu zmuszeni wsiąść do jednego z pomykających w tamtym kierunku colectivos.
W końcu docieramy. Agua Azul to przepiękne miejsce. Wodospady można nie tylko podziwiać, ale też się wykąpać. Z Agua Azul chcemy złapać stopa do Palenque, ale niestety nam się to nie udaje, poznajemy za to miłą parę Niemców – dziewczyna jest właściwie pół – Gwatemalką, przyjechała w te strony odwiedzić rodzinę, przy okazji zwiedza też Meksyk. Collectivo dojeżdżamy już na wieczór do Palenque – miasta małego i zupełnie nieciekawego. W dodatku jest drogo. Znajdujemy hostel, gdzie wieloosobowa sypialnia dormitorio urządzona jest pod samym dachem. Olbrzymie okna, dach zrobiony z cienkiej blachy, więc ma się trochę wrażenie jakby się spało pod gołym niebem. Mi się tam bardzo podoba, Marcin do dzisiaj wspomina to miejsce z obrzydzeniem, bo spędził tam długą bezsenną noc. Najpierw ktoś gadał, więc nie mógł zasnąć. Później lunął deszcz i po sali rozniósł się jednostajny hałas uderzającej o blaszany dach wody. Mi spało się bardzo dobrze, nie miałam więc większych problemów żeby o godzinie 6 rano wstać (chcieliśmy już o 8 znaleźć się u bram miasta Majów).
Tanim collectivo dojechaliśmy do ruin, tuż przed ich otwarciem. Często zastanawialiśmy się, co powiemy pierwszemu rodakowi spotkanemu na trasie naszej podróży. Dziwiło nas, że przez cały miesiąc, ani na Kubie, ani w Meksyku nie spotkaliśmy żadnych Polaków. Wydawało nam się dotąd, że w żyłach naszego narodu płynie podróżnicza krew…
Pierwszy Polak na szlaku pojawił się właśnie przy kasach Palenque. Jego zwiastunem był meksykański przewodnik, który zaczął zagadywać do nas po polsku. O, pan mówi po polsku? To tutaj przyjeżdża dużo Polaków? Tak, bardzo dużo, wczoraj na przykład miałem grupę polską. Jakby na potwierdzenie jego słów pojawiła się Magda. Mieliśmy plan, żeby pierwszemu Polakowi rzucić się w ramiona :-). Skończyło się na serdecznym uściśnięciu ręki. Ruiny zwiedzaliśmy już razem. Magda podróżowała od roku, razem ze swoim mężem Amerykaninem. Przybyli stamtąd, dokąd jechaliśmy, tematów do rozmów więc nie brakowało.
Ruiny Palenque to naprawdę przyjemne miejsce. Położone w zieleni, i nie tak jednostajne jak Teotihuacan. Budowle zgromadzone są w kilku grupach, można chodzić godzinami i ciągle natrafia się na coś nowego. My, na zwiedzenie wszystkiego poświęciliśmy zaledwie dwie godziny. Do wyjścia szliśmy przez dżunglę, w której rozlegało się co chwilę groźne ryczenie małp. Magda i jej mąż udali się do swojego schroniska, niedaleko ruin. My wsiedliśmy do busika, żeby czym prędzej dotrzeć do miasta, zabrać nasze bagaże i ruszyć dalej stopem w stronę Campeche. Kiedy odjeżdżaliśmy, z okna colectivo Marcin wykrzyczał adres naszej strony internetowej. Mamy nadzieję, że Magda go zapisała i że będzie mogła przeczytać, że bardzo serdecznie ją pozdrawiamy!