Wojna w Gwatemali trwała przez 36 lat. Dotknęła ona także San Pedro La Laguna. Nasze nauczycielki opowiadają nam, co się wydarzyło w ich miejscowości. Przeciętny człowiek na Zachodzie myśli, że w Ameryce Łacińskiej to lewicowe partyzantki walczyły o wolność biednych przeciwko złym bogaczom, międzynarodowym koncernom i prawicowym oprawcom. Prawda leży jednak gdzieś po środku. Przynajmniej tu Gwatemali.
Według naszych nauczycielek od 500 lat Gwatemalą rządzi 14-18 rodzin, potomków pierwszych konkwistadorów. Dbają oni o to, żeby nie mieszać się z ludnością rdzenną, dlatego ich skóra jest ponoć nieskazitelnie biała. Do dziś, jak to i u nas w dawnych czasach bywało, syn rodziny Castillo poślubia córkę rodziny Gonzales i tak dalej. Do nich należy 70% całej ziemi. Nie dopuszczają do władzy Majów. Ludność rdzenna stanowiąca około 80% mieszkańców tego państwa jest raczej prosta, spora część to analfabeci. Nie byliby oni więc zdolni do rządzenia. Bardzo łatwo jest również nimi manipulować przed kolejnymi wyborami. To nie są moje słowa, tylko opinie mojej indiańskiej nauczycielki, wykształconej kobiety, która stara mi się przedstawić fakty, nie szczędząc słów krytyki wobec swoich własnych ziomków.
Majowie są dopuszczani do władzy jedynie na szczeblu lokalnym. San Pedro jest rządzone przez Indian, ale wszyscy mówią że we władzach miasta są sami skorumpowani złodzieje. Pochodzenie i kolor skóry nie dają więc żadnej gwarancji uczciwości czy prawdziwego reprezentowania interesów swojej grupy. Zadaję jeszcze jedno pytanie: A co się stanie jak Indianin zechce kandydować do parlamentu? To go zabiją – odpowiada Rosa. Nie wiem czy to prawda, ale brzmi strasznie.
Lewicowe środowiska w Niemczech czy we Francji żyją legendą latynoamerykańskich guerilli. Wielu idiotów do dziś nosi koszulki z Che i czerwone gwiazdy, nie wiedząc że to właściwie to samo, jakby nosili swastykę. Bo za obydwoma tymi systemami stoi morze krwi. Są lata osiemdziesiąte. Rozpoczyna się kolejny dzień w życiu San Pedro la Laguna. Do miasta wkraczają czerwoni partyzanci, którzy na swoich ustach mają hasła obrony Indian. A San Pedro to była wtedy bardzo biedna w 100% indiańska miejscowość. Żądają wskazania najbogatszych mieszkańców miasta. Większość ludności nie chce im pomóc. Znajduje się jednak trzech zdrajców. Rozpoczynają się mordy. Giną kobiety i dzieci. Czerwoni mordercy wracają do selwy. Moja nauczycielka mówi, że takich historii było tysiące. Guerilla zamieniła się tak jak dzisiaj w Kolumbii w zwykłych bandytów. Oczywiście to samo bezlitośnie robiła druga strona. Bojówki opłacane przez ludzi bogatych też wpadały do wiosek i mordowały. w 1982 roku na polecenia ówczesnego prezydenta Montta wyrżnięto w pień kilka wiosek indiańskich. Zginęło wtedy kilka tysięcy Indian. Na pewno też czarną kartę historii zapisało tu USA, wspierając likwidację tak zwanych „komunistów” bez wnikania w to, że pod topór idą po prostu całe wioski łącznie z malutkimi dziećmi.
Szczytnym celem jest walczenie z komunizmem, ale nie znaczy to że należy popierać skurwysynów, którzy z liberalizmem i wolnym rynkiem nie mają nic wspólnego, a tylko rządzą swym państwem niczym średniowieczni książęta, traktując swych poddanych jak śmieci.