Być może trochę przedwcześnie opluliśmy naszego hosta. Rano pojawiają się jego matka i kuzyn – bardzo mili, częstują nas śniadaniem (tortille z jajecznicą i serem), sympatycznie sobie rozmawiamy. Mama nawet oferuje, że upierze nasze rzeczy ;-), z której to propozycji ochoczo korzystamy.
Nasz host zawozi nas do centrum Tuxli, stamtąd wsiadamy w podmiejski autobus który jedzie do Chiapa de Corzo, miejsca w którym można wsiąść w łódź i popłynąć rzeką przecinającą olbrzymi kanion Sumidero. Kupujemy bilet za 9 dolarów od osoby i czekamy. Jesteśmy bowiem tego dnia pierwszymi turystami, a żeby łódź ruszyła potrzebnych jest 12 osób. Zabawne. Tak rozbudowana infrastruktura turystyczna i zero turystów… Po prostu nie jest to sezon.
Po jakiejś godzinie w końcu zbiera się grupa i ruszamy. Wszyscy pozostali pasażerowie to Meksykanie. Naprawdę było warto. Kanion urzeka swoją wielkością. W pewnych miejscach znajdujemy się pomiędzy ścianami zieleni wysokimi na prawie kilometr. Widzimy dziwne skalne wodospady, ptaki. Dookoła naszej łódki pływają krokodyle.
Po 14 wracamy do miasta. Dziwne, ale stolica Chiapas nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Katedra o białych ścianach, wygląda trochę jak wycięta z papieru. Olbrzymi bazar, po którym krążymy chyba z godzinę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nie możemy zrozumieć, dlaczego w najbiedniejszym meksykańskim stanie ceny są aż tak wysokie. Za malutkie tacos z mięsem płaci się aż 5 peso (0,5 dolca).
Cały wieczór siedzimy przy kompie, którego użyczył nam nasz host i uzupełniamy wpisy.