W raju spędziliśmy jeszcze jeden dzień. Moja noga o dziwo doszła w miarę do siebie. Jednak morze i słońce mają chyba jakieś magiczne właściwości…
Wyjeżdżając z Zipolite złapaliśmy na stopa… Katkę. Prawie się do siebie nie odzywając przejechaliśmy razem z 15 kilometrów do dużego skrzyżowania. Doszliśmy do stacji. Kat podeszła do pierwszego tira, pogadała z kierowcą i powiedziała mi, że z nim jedzie.
Krótka wymiana zdań. Tyle przykrych, co enigmatycznych. Wsiadła do samochodu. My poszliśmy dalej.
Z Katką nie układało się dobrze. Ale rozstanie, przynajmniej dla mnie nie rozwiązało wszystkiego. Myśl o niej, podróżującej samotnie, o tym że może jej się coś złego stać jest niczym wielki ptak szamoczący się na ramieniu. Możesz nim potrząsać i starać się z całych sił go zrzucić, ale zbyt mocno wbija się pazurami w skórę.
Katki nie ma, ale ptak podróżuje z nami.