Blogi z podróży Wodopsady Iguazu i przybycie do Wandy
Wodopsady Iguazu i przybycie do Wandy
Po przejechaniu mostu granicznego na którym ponoć czasem nawet okradają i zabijają jesteśmy po argentyńskiej stronie. Formalności są tu mniejsze niż przy wjeździe do Brazylii nie trzeba wypełniać idiotycznych deklaracji celnych ani karty wjazdu. Straż graniczna wbija nam pieczątkę i witamy w Argentynie.
Wymieniamy od razu 100 dolarów. Na szczęście dolar kosztuje tu 3,10 peso (dziś w 2023 roku 1 dolar kosztuje 198 peso) a w Polsce tylko 2,5 PLN co sprawia ze kraj ten stal się dla nas jeszcze tańszy niż 1,5 roku temu. Na granicy spotykamy Brazylijkę. Strasznie miła kobieta jechała do pracy do Buenos Aires, ale żywo zareagowała na Polaków: „O mój mąż jest artystą-plastykiem i jest Polakiem”. Z radości aż sięga po komórkę żeby się z nim skontaktować żeby mógł sobie z nami porozmawiać po polsku. Niestety nie odbiera telefonu. Na granicy Kasia zostaje z bagażami a ja idę pytać kierowców, czy mogą nas zabrać do Puerto Iguazu. Po 2 minutach znajduję kogoś i już jesteśmy w drodze do wodospadów, na obrzeżach Puerto. Słońce strasznie mocno grzeje. Podjeżdża autobus do wodospadów, postanawiamy do niego wsiąść, płacimy po 4 peso od osoby i ruszamy. I znowu niespodzianka. Ludzie, którzy wsiadają z nami to 50 – latkowie znad Wisły. Wypożyczyli auto i w 2 tygodnie zwiedzili trochę Argentyny. Mają też swoje przykre przeżycia. Przy cmentarzu w Buenos na którym jest pochowana Evita Peron, ktoś zapytał ich o drogę, odwrócił uwagę i wyrwał z rąk dość drogi aparat lustrzankę. Będziemy chyba musieli uważać, chociaż ja już przez 4 dni chodziłem po nocach przez ciemne ulice Buenos i nic mi się nie stało. No tak ale tutaj pomagał pewnie mój latynoski wygląd.
Dojeżdżamy do wodospadów. Chciałbym, żeby moja Kasieńka zobaczyła to niesamowite zjawisko, bo ja tu już bylem raz z moją siostrą Oleńka. Ceny biletów wstępu są podzielone według przynależności narodowej ale także regionalnej. I tak turyści spoza Ameryki Łacińskiej płacą 40 peso, z Ameryki Łacińskiej 23 peso a z Argentyny 14 peso. Postanawiam udawać Argentyńczyka.
Dos nacionales porfa… De que provincia viene usted? De Mendoza, vale. No i w ten sposób zamiast 80 peso wydajemy 28.
Jest strasznie gorąco. Wypijamy resztki naszego soku, kupionego jeszcze w Sao Paulo i zjadamy na śniadanie empanady też tam kupione. Jest szczyt sezonu, tłumy turystów. Zostawiamy bagaże w przechowalni po 5 peso od osoby i ruszamy zwiedzać wodospady. Przygodę rozpoczynamy od przejażdżki miniaturową kolejka, do kolejnych punktów trasy. Jest pięknie, niestety nie można się dostać na wyspę św. Marcina, ze względu na poziom wody. Dziwne, bo jest to bezpłatne za to łodzie za 50 peso od osoby pod wodospad pływają nieustannie. No ale nic widzimy krokodyla wygrzewającego się w słońcu. Nagle zaczepia nas roześmiana piękna Argentynka. Jesteście z Polski. Si si – odpowiadamy, ja tez jestem Polka mówi przechodząc na nasz ojczysty język, ale mieszkam i urodziłam się w Cordobie, mimo że często odwiedza Polskę traktuje nas trochę, jak zjawisko z innego swata, jak rzadki gatunek zwierząt, który się spotyka wędrując przez dżunglę. Jest przy tym tak mila i radosna, że poprawia nam bardzo humory, lekko popsute całonocną podrożą w autobusie i straszliwym upałem.
Nad wodospadami spędzamy około 5 godzin i po wyjściu już na parking zagadujemy ludzi, czy maga nas podwieźć do Puerto Iguazu. Kasia stoi przy wylocie z parkingu, zatrzymując auta ręką a ja pytam odjeżdżających, trzeci spytany i sukces. Ruszamy mini – ciężarówką, ku zdziwieniu Kasi która nas nie widziała podjeżdżam wielkim autem pełnym dzieci których ojciec wiózł do domu. Wsiadamy i ruszamy. Dzieciaki są strasznie mile, uśmiechają się. Najmłodszy ma z 9 lat najstarszy już 17 i to on prowadzi z nami rozmowę, częstuje woda. Wysiadamy na wyjeździe z Puerto w stronę Posadas i tam po 5 minutach zatrzymujemy auto, które zabiera nas bezpośrednio do oddalonej o 40 km Wandy.
Tak wiec już około godziny 17 jesteśmy w miejscowości założonej przez polskich osadników już w 1936 roku. Wanda zaskakuje nas swą wielkością myśleliśmy, ze będzie to wioska a miejscowość ta ma 12 tysięcy mieszkańców, własną telewizje kablowa i okazałe kasyno. Postanawiamy nocować gdzieś blisko drogi głównej, w jakimś polskim domu. Polaków rzeczywiście tu dużo ale już może tylko z 10 rodzin używa polskiego na co dzień. Podchodzimy do domu miłej staruszki pochodzącej z Paragwaju, chętnie by nas przyjęła, ale ma psy w ogrodzie, wiec szukamy dalej mówi nam o paru polskich rodzinach na tej samej ulicy. Pierwsza rodzina nie mówi po polsku. Chętnie by nas przyjęła, ale mówią, że jutro i tak cały dzień ich nie będzie. Polecają nam zagadać sąsiada, który jest właścicielem stacji benzynowej, do którego domu jednak nie wchodzę, bo chroni go groźnie wyglądający pies. W końcu udaje się do państwa Kisiel. Są mili ale podchodzą do mnie z dystansem jakby nie byli pewni, czy jestem z Polski, mówimy po hiszpańsku i oni mnie pytają czy ja znam polski, więc zagaduje do nich coś w języku Mickiewicza i słyszę w odpowiedzi czystą polszczyznę bez żadnych naleciałości. Nocować też tu nie możemy, bo są psy, ale zostajemy zaproszeni na następny dzień na 18 na wizytę. Ostatecznie znajduje nocleg w domu jakiejś młodej pary, która nas ostatecznie przyjmuje ale bez większego entuzjazmu. Zaraz para wychodzi na urodziny, więc musimy się szybko umyć i rozbić namiot zanim się zrobi ciemno. Wieczór kończymy na piciu mate z Paragwajka i jej przemiłym wnuczkiem. Zmęczeni, prawie nieprzytomni około 22 kładziemy się spać. Moja dzielna Kasieńka ma za sobą pierwsze sukcesy w podroży autostopowej, dobranoc maleństwo.













Dziennikarz, podróżnik, przewodnik miejski po Warszawie i Krakowie, pilot wycieczek. Zakochany po uszy w Ameryce Łacińskiej.
Read also