Planowaliśmy nocleg w tym wielkim mieście, ale jak już wiecie przedłużyliśmy nagle swój pobyt w Europie, a wiec podjęliśmy decyzję, żeby zrezygnować z noclegu u naszego hosta i bezpośrednio pojechać nocnym autobusem do Foz do Iguazu.
Brazylia powitała nas 30 stopniowymi upałami. Na szczęście bagaże nam nie zaginęły wiec bez przygód mogliśmy opuścić lotnisko. Super, że nasz host zrobił nam dokładny plan, jak dojechać z lotniska do centrum. Dzięki temu mogliśmy zaoszczędzić pieniądze i tak cenny dla nas czas. Zamiast jakimś idiotycznym busem turystycznym za 25 reali pojechaliśmy zwykłym miejskim za 3,3 do stacji metra Tautepe i stamtąd za 2,30 na dworzec autobusowy. W Brazylii jest taki system wchodzenia do autobusów, że płacimy z przodu przy kierowcy a potem przechodzimy przez wąska bramkę, aby zając miejsce z tylu. Nie ukrywam, że śmiesznie było oglądać Kasieńkę przeciskającą się przez metalowy kołowrotek, prawie tam utkwiła, zresztą ja zapewne wyglądałem nie lepiej. Ludzie po drodze byli bardzo mili i uśmiechali się do nas życzliwie, chociaż spotkaliśmy się też z osobnikami, których na pewno nie chcielibyśmy widzieć na ciemnej opuszczonej ulicy. I tak bezpiecznie dotarliśmy do dworca.

Dworzec autobusowy Tietê (Terminal Rodoviário do Tietê) należy chyba no największych w Ameryce Łacińskiej. Jest też bardzo nowoczesny. Ma poczekalnie, olbrzymie sanitariaty i dziesiątki firm, które oferują przejazdy w dowolnym kierunku i w nie do końca dowolnej cenie. Nasz host ostrzegał nas, że ceny teraz w okresie letnim, wakacyjnym wzrosły strasznie i bilet do miejsca tak atrakcyjnego, gdzie spotykają się granice trzech państw może kosztować nawet 70 dolarów, zamiast 30, które płaciliśmy ostatnim razem, gdy pokonywaliśmy tą samą trasę ale w odwrotnym kierunku z moją siostrą Olą. Po przybyciu na dworzec szybko ruszyłem na poszukiwania odpowiedniego połączenia. Tylko 4 firmy oferowały bilety w tamtym kierunku, których ceny oscylowały w granicach od 110 do 150 reali.
Wybraliśmy najtańsze połączenie firmy paragwajskiej Brujula za 64 dolary, z kolacja wliczoną w cenę przejazdu. Chodziłem po tym dworcu i przypominałem sobie, jak krążyliśmy tu z Ola, moja kochaną siostra. Pamiętam, jak wtedy nie mogłem pobrać pieniędzy z bankomatu, bo moja karta nie działała w prawie żadnym z 20 bankomatów, które się tutaj znajdują. Potem okazało się, że nasze konto było wtedy już puste. Teraz mieliśmy inny problem, na tak wielkim dworcu nie ma żadnego kantoru, żeby wymienić pieniądze, wiec musieliśmy zrobić to na lewo u sprzedawcy biletów po nieco gorszym kursie.
W Brazylii nie czuję się tak dobrze jak w Argentynie. Nie rozumiem tak dobrze portugalskiego jak hiszpańskiego. Ceny są tu o wiele wyższe niż w Polsce. I czasem nawet trudno jest znaleźć sklep spożywczy, nie wiadomo czemu.
Na szczęście już za 12 godzin będziemy w Argentynie. Autobus bez większych spóźnień dowiózł nas do granicy z Paragwajem. Tutaj aby nie przechodzić kolejnych formalności wysiedliśmy po stronie brazylijskiej około 5:30 rano. I co ciekawe miedzy Sao Paulo a Polska są tylko 3 godziny różnicy. Na styku 3 granic nagle ta różnica wzrasta do 5 godzin, by zredukować się ponownie do 3 godzin po argentyńskiej stronie.
Miejsce, w którym wysiedliśmy jest nieprzyjemne. To granica, przez którą przelewa się dziennie mnóstwo przemycanego towaru. Zaraz po drugiej stronie mamy w Ciudad del Este, wielką strefę wolnocłową. Tak więc Paragwajczycy i Brazylijczycy kupują to, co się da, by sprzedać to drożej w Argentynie lub w Brazylii. Teraz głównie chodliwe są części komputerowe. Tak jak nasze mrówki przenoszące kiedyś przez granice papierosy czy piwo, tak teraz tu widzimy ludzi wysiadających z taksówek z niewielkimi plastikowymi torbami w ręku. Co jest w środku, to tylko ich słodka tajemnica.
Czekamy na przystanku na autobus do Puerto Iguazu, i tu poznajemy Argentynkę, która mieszka w Puerto ale była na wakacjach nad morzem, w domu swoich rodziców. Opowiada nam, że Argentyńczycy z Misiones kupowali i kupują domy na wybrzeżu Brazylii np. w okolicach Florianopolis, bo do argentyńskiej riwiery w pobliżu Mar del Plata daleko a klimat troszkę inny i plaże ładniejsze.
Według zapewnień moto-taksówkarza autobus ma przybyć o 6:30 jest już prawie 7. Wyszło słonce a autobusu nie widać. Podchodzi do nas taksówkarz oferując usługę podwiezienia do granicy, mówiąc że autobus będzie dopiero o 8. Oczywiście kłamał drań, bo na szczęście za 10 minut siedzieliśmy już w drodze do ukochanej Argentyny.
Na koniec jeszcze jedna niemiła niespodzianka Kierowca powiedział, że nie będzie czekał na nas na granicy, abyśmy mogli spokojnie załatwić formalności paszportowe i że musimy wysiąść i czekać na następny autobus, już w ramach jednego biletu. Uczyniliśmy to bez żalu żegnając Brazylię i rozpoczęliśmy nasz autostopowy rajd aż, jak mamy nadzieje do Ziemi Ognistej. Jakiś Argentyńczyk o wyglądzie przestępcy, w 30 letnim samochodzie, zabrał nas przez most do argentyńskiego punktu kontrolnego….