Z samego rana nasz host odwozi nas na stację taksówek wodnych odpływających na Cay Caulker , według przewodnika kultowej wyspy plecakowiczów i miłośników nurkowania. Płacimy po 25 dolarów belizyjskich za podróż w obie strony i ruszamy. Jest piękna pogoda, łódka szybko oddala się od brzegu. Po 40 minutach docieramy do celu. Wyspa jest rzeczywiście malutka. Można ją zwiedzić w czasie półgodzinnego spaceru. Prawie wszystkie domy zbudowane są z drewna i postawione na wysokich palach, co ma chronić je przed atakiem wody. Każdy domek jest w innym kolorze. W koło wiele palm i ładne piaszczyste plaże. Nie ma tu dróg asfaltowych, ani normalnych samochodów. Są jedynie meleksy.
Znajdujemy szybko nocleg za 10 dolarów amerykańskich za dość duży pokój z umywalką. Wyspę opanowali turyści amerykańscy i właściwie wszystko jest pod nich ustawione. Dobrze, że przyjął się tutaj system podawania bezpłatnej wody w knajpie, przy takich upałach jest to zbawienne.Wypożyczamy maskę do nurkowania i ruszamy na plażę. Niestety właściwie tylko jedno miejsce nadaje się do kąpieli. Nurkujemy i widzimy ławice pięknych kolorowych rybek. Przepływam na drugą prawie bezludną wyspę. Dzień mija nam na odpoczynku i pławieniu się w wodzie. Kładziemy się wcześnie spać, bo następnego dnia czeka nas długa przeprawa do Gwatemali.
O świcie ruszamy z powrotem do Belize City i dalej autobusem za 4 dolary amerykańskie do granicy. Belize jest krajem nizinnym o dość monotonnym krajobrazie, dopiero za stolicą Belmopan zaczyna się piękny górzysty krajobraz. Żegnamy ten malutki kraj o wielu twarzach. Belize łupie nas przy wyjeździe, żądając opłaty wyjazdowej w wysokości aż 18,5 usd, ale i tak pobyt tutaj będziemy bardzo miło wspominać głównie dzięki Rubenowi, naszemu wspaniałemu hostowi z Ladyville.