Miły czas u naszych hostów w Puebli dobiega końca, co prawda proponują nam zostanie na dłużej, ale nas ciągnie na południe w stronę stanu Oaxaca. Nasi hości widzą sceptycznie sprawę naszego stopu. Szczególnie, że zrobiła się już prawie 12, a podobno sam bus do Oaxaci jedzie 7 godzin. Mamy przed sobą do pokonania jakieś 360 km. Stosujemy więc europejskie sprawdzone metody. Wyjazd z miasta na stację benzynową za 0,4 dolara i łapiemy okazję. Co śmieszne ludzie reagują podobnie jak w Europie. Pytasz się, czy może cię zabrać, to kierowca zaczyna objaśniać ci drogę jak tam dojechać, myśląc że jesteś własnym samochodem. Większość nie jedzie w naszą stronę albo skręca do Puebli, z której właśnie próbujemy wyjechać. Z Olą aktywnie pytamy każdego. W końcu trafia się po 30 minutach facet, który wcześniej nie chciał nas wziąć, bo podobno firma mu zakazała brania ludzi (jakże to znana odpowiedź i z wojaży autostopowych po naszym kontynencie). Mimo wcześniejszej odmowy nagle macha do nas ręką. Z trudem wciskamy bagaże do auta. Jednak trudno jest podróżować w trzy osoby z pełnym ekwipunkiem.
Przejeżdżamy z nim 90 km i wysiadamy na wielkiej stacji przy rozwidleniu autostrad na Oaxacę i Veracruz. Niestety wielkość stacji nie pomaga, samochodów tu jak na lekarstwo. Dopiero po dwóch godzinach znajdujemy miłego architekta, który jedzie w naszym kierunku co prawda tylko 60 km, ale wykonujemy ważny dla nas zakręt. Autostop jest w Meksyku dość sympatyczny, bo mamy wrażenie, że każdy nas zabierze jeśli tylko będzie mógł. Ludziom podoba się, że mogą zabrać cudzoziemców z daleka. Bardzo miła jest też zazwyczaj obsługa stacji, wspiera nas duchowo.
Z architektem docieramy do stacji pobierania opłat na autostradzie, tam on sam łapię dla nas kolejnego stopa. Dwóch młodych gości jadących już prosto do Oaxaci. Rany, ale oni mają świetne samochody, najlepszej klasy terenówki. Mkniemy spokojnie do Oaxaci i przybywamy tam na godzinie 18:30 nie wydając ani grosza. Niech żyje AUTOSTOP!