Nasz host Christian dociera punktualnie na miejsce spotkania na dworcu autobusowym. Taksówką docieramy do jego apartamentu, który dzieli jeszcze z dwoma kolegami. Wszyscy są niezłymi luzakami, jarają cały czas trawę. Czujemy się podobnie jak w czasie naszego pobytu u hostów z stolicy Meksyku. Tutaj też dostajemy miejsce do spania na podłodze. Ale to nam zupełnie nie przeszkadza. Ciekawostką jest, że nasi nowi koledzy wszędzie przemieszczają się taksówkami i na pytanie o to jak gdzieś dojechać autobusem zawsze odpowiadają, że jest to zbyt skomplikowanie i zajmuje dwie godziny. Taksówki są tutaj rzeczywiście bardzo tanie, ale nie mamy zamiaru płacić za każdym razem dwóch czy trzech dolarów za przemieszczenie się po mieście.
Następnego dnia towarzyszy nam kolega Christiana, didżej w nocnym klubie. Ma 21 lat, jest bardzo miły. Wybieramy zwiedzanie lokalnymi środkami transportu, oszczędzamy w ten sposób sporo, bo bilet kosztuje zaledwie 25 centów. Okazuje się również, że autobusy kursują co minutę i dojazd do centrum zajmuje nam raptem 20 minut.
Panama to najpiękniejsze miasto jakie do tej pory zobaczyliśmy na naszej trasie. Bije wszystkie. Ma piękne stare miasto, obecnie restaurowane, wysiedlają stąd niebezpieczny element. Położone jest nad malowniczą zatoką, ozdobioną górzystymi wyspami. Z wybrzeża roztacza się zachwycający widok na Most Ameryk, łączący dwa brzegi Kanału Panamskiego. W oddali widać ekskluzywną dzielnicę wieżowców, przypominającą nieco amerykański Manhattan. Rzuca się w oczy prawie zupełny brak turystów, co nas mocno dziwi.
Próbujemy dostać się na Most Ameryk. Ponoć po wielu próbach samobójczych, do których na nim doszło, postanowiono zamknąć go dla pieszych. Dojeżdżamy autobusem do strefy kanału i ruszamy dalej w stronę mostu z nadzieją, że nikt nas nie zatrzyma. Niestety, nagle z drugiej strony Panamericany dociera do nas krzyk policjanta, widzimy też zdecydowany ruch ręką oznaczający „ani kroku dalej”. Posłusznie czekamy aż ten stróż prawa przekroczy ulicę pełną pędzących aut. Jest bardzo miły, ale nie da się ubłagać. Na moją nieśmiałą propozycję, żeby przymknął oczy i niby udał się do toalety w czasie gdy wejdziemy na most, reaguje śmiechem. Mówi, że zatrzyma dla nas autobus, który zawiezie nas na drugi koniec mostu, gdzie znajduje się punkt widokowy. Przystajemy na to, ale jesteśmy nieco zawiedzeni. To w końcu nie to samo, co spacer po przepięknym moście.
Wieczorem postanawiamy poznać uroki nocnego życia stolicy. Według naszego hosta Panamczycy to naród wesoły, który bawi się każdego dnia. Dzielnica wieżowców to prawdziwa mekka klubów, dyskotek i barów. Udajemy się do wręcz wymarzonego dla nas miejsca. Wstęp kosztuje tu zero dolców, małe piwo dolara, no grają naprawdę niezłą rockową muzykę. Jest nas pięcioro, siadamy przy stoliku, zaczyna się koncert na żywo, gruba babka śpiewa, facet gra na gitarze, brzmi to naprawdę świetnie. Bar jest pełen przepięknych kobiet, a według Oli również bardzo przystojnych facetów.
Około drugiej w nocy wracamy do domu. Budziki nastawiliśmy na 6:30, bo o 10 musimy być na lotnisku, a według naszych hostów albo zapłacimy 10 dolców za taksówkę albo będziemy krążyć autobusami przez dwie godziny. Na wszelki wypadek szykujemy się na drugą opcję.