Z Nazca przyjechaliśmy do Arequipy o 1 w nocy. Wzięliśmy taksówkę i rozpoczęliśmy poszukiwania domu naszego hosta. Z trudem w końcu go znaleźliśmy. Otworzyły się drzwi i okazało się, że trafiliśmy w sam środek imprezy. Był piątkowy wieczór. Ludzie mili. Idealne miejsce i czas, żeby się napić ;). Po raz kolejny chciałam napisać, że KOCHAM HOSPITALITY CLUB! Gadaliśmy z nowymi znajomymi, pijąc whisky do piątej nad ranem.
Następnego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie Arequipy o godzinie dość żenująco późnej… To, co na pewno warto odwiedzić to klasztor Santa Catalina. Cena za wstęp jest powalająca jak na miejscowe warunki – 25 złotych, ale jest to inwestycja która się opłaca. Santa Catalina to bowiem cos więcej niż kilkusetletni klasztor, to miasto w mieście. Mnóstwo budynków i ulic, każda z nich nosi jakaś nazwę. Czujemy się, jak w przepięknym labiryncie, którego ściany koloru pomarańczy i granatu oświetlone są promieniami słońca. Na ulicach kwiaty. Zaglądamy do pomieszczeń, w których zakonnice jadły, spały, myły się, modliły. Zupełnie tak, jakby zostały przez nie opuszczone dopiero co, a minęło już ze 30 lat.
Klasztor robi na nas duże wrażenie. Spędziliśmy w nim ponad dwie godziny. Później przyszedł czas na zwiedzanie pozostałych części miasta – głównego placu, katedry, zabytkowych kościołów. Nad miastem, zbudowanym z białych wulkanicznych kamieni góruje majestatyczny El Misti.