W lipcu 1987 roku Mario Vargas Llosa odpoczywał ze swoją żoną w Punta Sal na plaży północnego Peru. Czas uprzyjemniało im radio. W pewnym momencie spiker odczytał niepokojącą wiadomość: prezydent Alan Garcia ogłosił nacjonalizację banków. Opalający się obok staruszek poderwał się z ręcznika. „Osiemnaście lat temu dowiedziałem się z gazet, że Velasco zabrał mi moją hacjendę, a teraz przez to radyjko dowiaduję się, że Alan Garcia zrabował moje oszczędności. Co za życie, nieprawdaż mój przyjacielu?” – zwrócił się rozżalony do Vargasa Llosy.
Tegoroczny noblista Mario Vargas Llosa znany jest w Polsce przede wszystkim jako znakomity pisarz. W swoich książkach porusza często tematy polityczne, umieszczając je albo w tle wydarzeń albo wręcz na pierwszym planie. Analizuje mechanizmy sprawowania władzy, kreśli portrety dyktatorów. Mało kto jednak zna autora „Rozmowy w Katedrze” jako polityka. Nie wiadomo jak potoczyłoby się życie pisarza, gdyby w 1990 roku został prezydentem Peru. Co może ciekawsze, nie wiadomo również jak dzisiaj wyglądałoby Peru, gdyby Vargas Llosa przed dwudziestu laty zasiadł za sterami rządów.
Pod koniec lat 80-tych sytuacja Peru pod każdym względem wyglądała tragicznie. Kraj od kilku lat niszczony był przez Świetlisty Szlak – maoistowską partyzantkę, której przywódca Abimael Guzman zapowiedział, że do zwycięstwa rewolucji potrzebnych jest milion ofiar oraz mniejszą lewicową organizację Ruch Rewolucyjny Tupaca Amaru. Terroryści opanowali tereny górskie, po czym zaczęli wdzierać się do miast. Mieszkańcy żyli w ciągłym strachu przed zamachami. Pogłębiał się kryzys gospodarczy. Szalała hiperinflacja. Rząd zerwał rozmowy z międzynarodowymi instytucjami finansowymi i ogłosił niewypłacalność. Produkcja spadła do poziomu sprzed 30 lat. Większość przedsiębiorstw znajdowała się w rękach państwa i była w fatalnej kondycji. Przeprowadzona za rządów wojskowych reforma rolna doprowadziła do degradacji rolnictwa, zamieniając dobrze prosperujące hacjendy w państwowe kooperatywy. Prezydentem od 1985 roku był Alan Garcia z Amerykańskiego Ludowego Sojuszu Rewolucyjnego (APRA), lewicowej partii o bardzo długich tradycjach, której po raz pierwszy udało się dojść do władzy. Doprowadził on kraj do ostatecznego upadku.
Impulsem dla Mario Vargasa Llosy do zaangażowania się w życie polityczne była wspomniana nacjonalizacja banków. Pisarz przez wiele lat podobnie jak większość latynoamerykańskich intelektualistów był dzieckiem Marksa i admiratorem rewolucji kubańskiej. W pewnym momencie jednak zmądrzał, od końca lat 60-tych przyjął poglądy liberalne i zaczął krytykować w licznych artykułach etatystyczną politykę kolejnych rządów. W sierpniu 1987 roku w Peru pojawiły się demonstracje coraz bardziej zdesperowanych pogarszającą się sytuacją ludzi. W tym samym czasie ukazał się w jednej z gazet artykuł Vargasa Llosy „W stronę Peru totalitarnego”, będący komentarzem do ostatnich posunięć prezydenta. Pisarz wraz z czwórką przyjaciół postanowił założyć opozycyjną organizację Ruch Wolność. Ku zaskoczeniu Llosy nagle zaczęło się do niego zwracać tysiące osób, które chciały wyrazić swoje poparcie i zaproponować pomoc.
Nowopowstały ruch przygotował pierwszą masową demonstrację na jednym z głównych limeńskich placów. Już wtedy żona pisarza ostrzegała go, że zaangażuje się w politykę, rzuci pisarstwo i skończy jako kandydat na prezydenta. Bała się, bo dostawali mnóstwo telefonów z pogróżkami. Angażowanie się w politykę groziło nie tylko represjami ze strony rządu (działało min. dokonujące zabójstw politycznych Comando Rodrigo Franco), ale również aktami terroru z rąk Świetlistego Szlaku. Vargas Llosa z początku upierał się, że to tylko kilka manifestacji, „spotkań dla wolności”, w końcu jednak zaskoczony rosnącym dla niego poparciem zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich. Zrobił to, jak mówił, „z powodów moralnych”. Jego żona twierdziła, że chciał raczej przeżyć wielką przygodę, napisać własnym życiem ważną powieść.
Żeby zwiększyć swoje szanse na wygraną oraz ułatwić sobie prowadzenie kampanii zawarł sojusz z dwiema partiami politycznymi. Razem utworzyli Front Demokratyczny. Przyjaciele pisarza dziwili się: mówisz o własności prywatnej i kapitalizmie, a ludzie zamiast cię zlinczować biją ci brawo? Co się dzieje w Peru? Trudno powiedzieć czy decydujące znaczenie dla ogromnego poparcia dla Vargasa Llosy miała jego popularność jako pisarza czy rzeczywiście ludzie po trzech dekadach etatyzmu i postępującego ubożenia uwierzyli w wolnorynkowe hasła. Jako kandydat prawicowy mógł tradycyjnie liczyć na większą przychylność na wybrzeżu wśród ludności białej, klas średnich i wyższych. W trakcie swoich licznych podróży, które odbył w czasie kampanii w Andy i do Amazonii zyskał sobie również wielu zwolenników wśród Indian, Metysów, uboższych warstw ludności. Dla wielu jednak pozostał do końca „tym białym i bogatym”, któremu nie można zaufać.
Autor „Rozmowy w katedrze” mówił o zniesieniu ceł i otwarciu Peru na świat, o walce z inflacją, drastycznej redukcji biurokracji (min. zmniejszeniu liczby ministerstw o połowę), renegocjacji umów z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, konieczności wprowadzenia po części płatnego szkolnictwa, prywatyzacji kopalń w górach oraz wszystkich dużych państwowych przedsiębiorstw, likwidacji rolniczych kooperatyw, zdecydowanym obniżeniu kosztów pracy. Jeździł w czasie kampanii z wizytą do „azjatyckich tygrysów” w nadziei, że Peru będzie mogło wkrótce rozwinąć się gospodarczo podobnie jak one. Ówczesny prezydent Alan Garcia w tym samym czasie nawiązywał stosunki dyplomatyczne z Koreą Północną.
Vargas Llosa pozostawał pod wrażeniem prac ekonomisty Hernando de Soto (w Polsce dostępne są jego książki „Inny szlak” oraz „Tajemnica kapitału”), który dowodził, że największym problemem Peru są „nieformalni” i „szara strefa”. Kapitalizm będzie miał szanse się rozwinąć i przynieść korzyści wszystkim, jeśli ludzie będą mieli prawo własności do swojego domu i ziemi oraz będą mogli bez przeszkód zakładać i prowadzić legalnie własne firmy. W Peru panował pod tym względem całkowity chaos, a duża część społeczeństwa była zmuszona do funkcjonowania zupełnie poza prawem.
Żeby można było w kraju wprowadzać kapitalizm trzeba się jednak w pierwszej kolejności rozprawić z terrorystami. Codziennie ginęły setki ludzi nie tylko z winy lewicowych partyzantek, ale również wskutek nadużyć wojska i policji. Vargas Llosa postulował poddanie wojskowych pod dowództwo cywilne, uzbrojenie chłopów, a w miastach na wzór Izraela umożliwienie organizowania się obywateli w celach obronnych we współpracy z wojskiem. Jego krytycy zarzucali mu, że takie rozwiązania doprowadziłyby do wybuchu wojny domowej. Pisarz twardo odpowiadał, że wojna już dawno wybuchła. Konflikt ten w ciągu 20 lat (1980 – 2000) pochłonął w sumie prawie 80 tysięcy ofiar.
Na kilka tygodni przed wyborami niektóre sondaże wskazywały, że kandydat Frontu Demokratycznego ma szanse na zwycięstwo w pierwszej turze. Na drugim miejscu plasował się przedstawiciel APRA, później kolejni lewicowi politycy oraz reprezentanci zupełnie nieznaczących partii i ugrupowań. Jakież było zdziwienie Vargasa Llosy, kiedy na osiem dni przed wyborami usłyszał, że na przedmieściach Limy (zamieszkałych głównie przez zajmujących te tereny nielegalnie osadników z gór) lawinowo rośnie poparcie dla Alberto Fujimoriego – rektora Uniwersytety Rolniczego japońskiego pochodzenia, który jeszcze niedawno cieszył się poparciem 1 % elektoratu. Na listach jego partii „Zmiana 90” figurowało kilku nikomu nieznanych pastorów ewangelickich, jego własny ogrodnik i wróżka. „Kto zagłosowałby na kogoś nieznanego, bez programu, bez ekipy rządowej (W Peru równocześnie z prezydenckimi odbywają się wybory do parlamentu, a kandydaci na najwyższe stanowisko w państwie zazwyczaj mają już sformowany potencjalny rząd – A.P.), bez najmniejszej politycznej wiarygodności, kto prawie nie prowadził kampanii poza Limą, pojawiający się jako kandydat z dnia na dzień?” – pytał pisarz. Niestety na Alberto Fujimoriego zagłosowało w pierwszej turze aż 29% wyborców! Vargas Llosa uzyskał niewiele większe poparcie – 33%. Ten niesamowity wynik Ruch Wolność tłumaczył w jeden sposób – APRA straciwszy nadzieję na sukces swojego kandydata, w ostatniej chwili udzieliła poparcia Fujimoriemu i pomogła mu w prowadzeniu kampanii.
Japończyk, ukazujący się na plakatach wyborczych na traktorze obok nic niemówiącego hasła „Uczciwość. Technologia. Praca”, starał się przekonać wyborców, że nie jest typowym politykiem peruwiańskim, a przedstawicielem wszystkich wykluczonych. Ostrzegał przed „krwiożerczym liberałem” Llosą, który zaaplikuje gospodarce terapię szokową. Strategia okazała się skuteczna. Pisarz był zdruzgotany wynikami wyborów. Przewidywał, że Fujimori z poparciem APRY i skrajnej lewicy wygra w drugiej turze bez najmniejszych przeszkód. Zaproponował kontrkandydatowi swoją rezygnację w zamian za zgodę tamtego na późniejszą realizację najważniejszych postulatów liberalnych. Fujimori wydawał się jednak znajdować pod całkowitym wpływem Alana Garcii. Vargas Llosa ostatecznie nie wycofał się. Mimo zintensyfikowanej kampanii na przedmieściach Limy oraz zdawałoby się wygranej debaty z Fujimorim, pisarz poniósł ostatecznie klęskę. Otrzymał tylko 38% głosów.
W Pałacu Prezydenckim zamieszkał Alberto Fujimori. Dotąd nijaki, niewyraźny, nikomu nieznany Japończyk wystrychnął wszystkich na dudka. Odwrócił się przeciwko swojemu dotychczasowemu sojusznikowi APRA (Alan Garcia musiał wyjechać z kraju), sprzymierzył z wojskiem, dokonał zamachu stanu (Vargas Llosa wezwał wtedy Peruwiańczyków do powstania) i zaczął wprowadzać liberalne reformy, niektóre żywcem wyjęte z programu pisarza. Szybko rozprawił się ze Świetlistym Szlakiem z pomocą zakapturzonych sądów wojskowych. Sytuacja Peru zdecydowanie poprawiła się, choć jednocześnie kraj przez dziesięć lat rządów cynicznego Japończyka zamieniał się powoli w jego własny folwark. W 2000 roku Fujimori uciekł do Japonii w atmosferze skandalu korupcyjnego. Dziś siedzi w więzieniu w peruwiańskim porcie Callao, obciążony odpowiedzialnością za dwie masakry ludności, które miały miejsce w czasie jego rządów. Skazany na 25 lat dożyje w zamknięciu swoich dni, chyba że w przyszłorocznych wyborach prezydentem zostanie jego córka Keiko. Są na to spore szanse. Naturalnie pierwszą jej decyzją byłoby ułaskawienie ojca. Co ciekawe, obecnie od kilku lat ponownie prezydentem jest skompromitowany w latach 80-tych Alan Garcia z APRA. Śledząc peruwiańską politykę nie sposób się nudzić.
Mario Vargas Llosa już w kilka dni po ogłoszeniu wyników drugiej tury wyjechał do Europy, żeby poświecić się na nowo pisarstwu. Dzisiaj jest szanowanym na całym świecie noblistą oraz przewodniczącym komisji odpowiedzialnej za budowę w Limie muzeum – miejsca pamięci, poświęconemu ofiarom przemocy z lat 1980 – 2000. Ma już ponad 70 lat i zamierza poświęcić resztę życia pisarstwu, pasji, którą 20 lat temu chciał porzucić dla ratowania kraju.
Dziwi mnie i zarazem bardzo cieszy, że nagrodę Nobla otrzymał pisarz o poglądach wyraźnie prawicowych. Z socjalizmem walczy również jego syn Alvaro. Jest on współautorem dwóch nieprzetłumaczonych niestety na język polski książek – „Podręcznik idioty latynoamerykańskiego” („Manual del perfecto idiota latinoamericano”) oraz „Powrót idioty” („Regreso del idiota”), w których przedstawiony i ośmieszony został sposób myślenia dużej częsci mieszkańców Ameryki Łacińskiej oraz ukazane fatalne skutki wprowadzania polityki etatystycznej. Swojego tłumaczenia doczekały się w końcu wspomnienia Vargasa Llosy „Jak ryba w wodzie”, w których opisuje min. swoje polityczne zaangażowanie w latach 1987 – 1990.