Dluga meczaca podroz, jak zwykle. Warszawa, 4 godziny w Amsterdamie, 12 godzin w samolocie do Limy. Matylda byla bardzo dzielna. Biegala po samolocie, bawila sie z podrozujacymi dziecmi, duzo spala.
I w koncu Lima. Wypatrywanie Daniela na lotnisku – staly punkt rozpoczynajacy podroz po Peru. Dobrze miec przyjaciela w 9 -milionowej metropolii, w ktorej o kazdej porze dnia panuje kompletny chaos. Ostatni raz bylam w Peru 4 lata temu. Lima bardzo sie zmienila. Powstaly nowe wiezowce, wielkie centra handlowe, linia pociagu -metra. Daniel mowi, ze jest duzo pieniedzy w stolicy, miasto bardzo sie rozwija, ale sa tez minusy. Wzrosla przestepczosc, pojawily sie kolumbijskie gangi porywajace ludzi. Jest duzo wiecej samochodow, trabienia, wypadkow.
Przy wyjsiu z lotniska oblegaja nas kierowcy taksowek, do domu siostry Daniela jest pol godziny jazdy. Cena wyjsciowa to 120 soli (prawie rownowartosc zlotych), Daniel zbija do 50. W Peru ceny przez ostatnie lata poszly w gore. Siostra Daniela mieszka z rodzina w dzielnicy dla wojskowych. Jej maz jest wosjkowym wysokiej rangi, ich dom nalezy do panstwa. Wyjechali do rodziny do Miami na wakacje. Sa wiec wolne pokoje i mozemy tu przenocowac.
Z Szymonem i Matylda spimy w pokoju siostrzenicy Daniela. Matylda jest szczesliwa – sa zabawki i cala kolekcja lalek Monster High!
Mimo poznej godziny pojscia spac, wstajemy skoro swit. Ciagle jestesmy w polskim czasie. Idziemy na plac zabaw i do supermaketu. Maszerujemy 20 minut w jedna strone przez bogata dzielnice La Molina. Matylda biega i cieszy sie, ze jest tak cieplo. Wkrotce jednak upal zaczyna nas meczyc. Jest 25 stopni w cieniu. Jest piekielnie, slonce, piasek, samochody. Wracamy do domu calkiem spaleni, Matylda usypia w wozku.
Po poludniu jedziemy autobusem do Huaral (2 godziny drogi), 50-tysiecznego miasteczka na polnoc od Limy. Tutaj mieszka Daniel ze swoja dziewczyna. Poniewaz nie maja w domu miejsca, idziemy do hotelu. W Huaral jest spokojniej niz w Limie. To prawdziwe krolestwo mototaxi! Idziemy do kurczakarni i na spacer po miescie. Mysle ze jestesmy jedynymi turystami w Huaral.
Nastepnego dnia rano przychodzi po nas Daniel. Obecnie nie pracuje i ma dla nas czas. Jego dziewczyna jezdzi czesto do pracy do Limy, pracuje dla ministerstwa zdrowia.
Pyszne sniadanko w barze – empanady, swieze soki, Matylda jest zachwycona, ze sa truskawki. Tak, w Peru jest sezon truskawkowy. Placimy po solu i jedziemy taksowka do pobliskiej miejscowosci. Znajduje sie tutaj opuszczona hacjenda – Huando, rodziny Grania. Dawniej byla tu plantacja bawelny i co wazniejsze – pomaranczy. Produkowano tu najsmaczniejsze w kraju pomarancze, slodkie bez pestek. Na poczatku lat 60-tych XX wieku wlasciciele ziemscy przeczuwali, ze przyjdzie reforma rolna, dlatego podzielili ziemie pomiedzy swoich przyjaciol, zachowujac faktycznie status quo. Kiedy rzady rozpoczal prezydent Velasco przeprowadzil jednak w taki sposob reforme rolna, ze nie bylo mowy o fikcyjnym przekazywaniu ziemi. Tereny nalezace do hacjendy zostaly rozdzielone pomiedzy chlopow. Plantacja pomaranczy upadla. Daniel mowi, ze reforma byla konieczna, ale zle ja przeprowadzono, ziemie dostali chlopi zupelnie do tego nie przygotowani.
Obecnie teren hacjendy jest opuszczony, w bramie wita nas 70-letni mezczyzna, ktory urodzil sie w hacjendzie, tutaj chodzil do szkoly i pracowal dla wlascicieli. Wspomina te czasy z nostalgia. Oprowadza nas po terenie, po kolejnych pomieszczeniach. Sa to 200 letnie drzewa, kosciolek z figurami lwow z kararyjskiego marmuru, hiszpanskie kafelki, dzrzw i okna z drewna sprowadzonego z Nikaraguii. Mury domow sa nie naruszone przez zadne z trzesien ziemi. W jednym z opuszczonych budynkwo ulokowali sie menonici. To ciekawa wycieczka. Placimy przewdonikowi i wracamy do Huaral.
Upal jest potworny, idziemy na basen. Pozniej na obiad – chifa, chinsko – peruwianskie specjaly. Teraz Daniel, Szymon i Matylda poszli do salonu gier pojezdzic na karuzeli z konikami. Jutro jeszcze pol dnia w Huaral, a pozniej wracamy do Limy. Pojutrze lecimy do Iquitos. Milo bedzie odpoczac od pustynnego krajobrazu.
p.s. nie ma polskich liter (znakow diaktrycznych), bo trudno o nie w Peru :).
Bardzo ciekawa relacja, trzymajcie się kochani, właśnie pokazuję Was wpisz naszemu tacie, nasza mama, gdyby żyła to pewnie też śledziłaby wszystko z zaciekawieniem, tak samo jak czytała każdy wpis naszej podróży z Olą w latach 2005/2006:)