Oprowadzam dwie Argentynki po Warszawie. Skarżą się na sytuację gospodarczą swoim kraju. Mówią, że jest dużo drożej niż w Polsce. „Dolar jest z każdym dniem droższy, kosztuje teraz nawet więcej niż euro, przynajmniej ten równoległy” – oburza się jedna z nich.
„Dolar równoległy” (paralelo)… zastanawiam się. A więc w Argentynie również obcą walutę kupuje się po kursie oficjalnym lub na czarnym rynku? Myślałam, że ten paranoiczny system, typowy dla socjalizmu, w państwach Ameryki Łacińskiej istnieje tylko w Wenezueli. Pierwsze, co należy zrobić po wylądowaniu na lotnisku w Caracas to znaleźć jakiegoś cinkciarza, który sprzeda nam boliwary po przyzwoitej cenie i przy okazji nas nie okradnie. Ciarki przechodzą mnie na wspomnienie tego nieprzyjemnego procederu.
BBC Mundo informuje: „Argentyna stara się uniezależnić swoją gospodarkę od dolara”. Faktycznie wprowadzono w kraju oficjalną, kontrolowaną wymianę peso na dolara, a na ulicach pojawili się cinkciarze oferujący „zielone” bez ograniczeń, ale za wyższą cenę. Sytuacja nie jest jednak taka sama jak w Wenezueli, tutaj problem mają głównie Argentyńczycy, którzy chcą nabyć amerykańską walutę. Ze względu na powracające co kilka lat kryzysy gospodarcze, brak zaufania do peso oraz wysoką inflację (według nieoficjalnych danych sięgającą nawet 24% rocznie) obywatele wolą trzymać swoje oszczędności w dolarach. Żeby dokonać większych transakcji jak np. kupna domu, peso do niedawna w ogóle nie wchodziło w grę. W październiku 2011 Cristina Kirchner ograniczyła możliwość kupna i sprzedaży w dolarach, na skutek czego obroty min. na rynku nieruchomości znacznie spadły.
Najbardziej dotkliwe było jednak wprowadzenie zasady, że urzędnik skarbu państwa musi zatwierdzić każdą operację kupna dewiz. Jak informują gazety, w ostatnich tygodniach nawet 80% prób kupna dolarów w oficjalny sposób kończyło się odmową. Urzędnik sprawdza między innymi, czy osoba chcąca dokonać transakcji ma stałą, legalną pracę. W Argentynie około 30% pracujących jest zatrudnionych w szarej strefie, więc automatycznie są oni pozbawieni szansy kupna amerykańskiej waluty. Istnieją również podlegające co jakiś czas zmianom wytyczne, określające jaki procent swoich dochodów można wymienić.
Restrykcje te uderzyły mocno nie tylko w osoby, które chcą oszczędzać w dolarach, ale również w te, które planowały zagraniczny wyjazd. Argentyńskie peso można wymienić w niektórych krajach min w sąsiednich – Urugwaju, Chile i Brazylii, ale często na takiej transakcji traci się od 20 do 40% wartości pieniądza. Dużo korzystniej byłoby zabrać ze sobą dolary. Również turyści zagraniczni byli często zaskakiwani pod koniec swojego pobytu w Argentynie, kiedy chcieli sprzedać niepotrzebne już peso, a nie mogli.
Lukę wypełnili natychmiast cinkciarze, którzy sprzedają dolary po cenie średnio o jedną trzecią wyższą od oficjalnej. Rząd ogłosił walkę z tym zjawiskiem i zagroził handlarzom „zielonymi” karą nawet ośmiu lat więzienia. Państwowi urzędnicy oraz policja kontrolują codziennie kantory oraz robią naloty na miejsca, które mogą być „cuevas” – jaskiniami, w których dochodzi do zakazanego procederu. Cristina Kirchner stara się w ten sposób powstrzymać ucieczkę kapitału z kraju, ale jednocześnie dolary są jej potrzebne do zapłaty za coraz większy import paliw z zagranicy.
Kontrole kantorów oraz poszukiwanie „jaskiń” w centrum Buenos Aires
Kiedy ci durni Argentyńczycy się obudzą i odrzucą socjalizm pod KAŻDĄ postacią, począwszy od jej uosobienia, prezydent Lady Botox?
Z przykrością patrzę na coraz większe pogrążanie się tego pięknego kraju w socjalizmie…
a jak chciałbym tam właśnie pojechać uczyć się tańczyć tanga. nie zważając na opowieści o sytuacji w tym kraju. Proszę o kontakt gdyby ktoś zechciał mi coś podpowiedzieć.