49 – letni lewicowy ekonomista po raz kolejny zyskał poparcie Ekwadorczyków. Już od ponad sześciu lat prowadzi swój kraj pod sztandarem „Obywatelskiej Rewolucji”. Zawłaszczył instytucje państwowe, kontroluje gospodarkę i media. Większość chwali go jednak za olbrzymie publiczne inwestycje i poprawę poziomu życia najbiedniejszych. Niektórzy wieszczą, że obejmie schedę po Chavezie i zostanie przywódcą „socjalizmu XXI wieku” w Ameryce Łacińskiej.

Od demokratyzacji do anarchii
Do czasu objęcia władzy przez Correę, Ekwador był przez ostatnie dekady jednym z najmniej stabilnych politycznie państw regionu. W 1979 roku nastąpił powrót do rządów cywilnych, postępowała demokratyzacja. Pięć lat później zniesiono cenzus wykształcenia, co oznaczało że prawo głosu otrzymali analfabeci, rozszerzyło to elektorat o ponad 1/3. Według ostatniego spisu powszechnego z 13.7 milionów mieszkańców Ekwadoru 65% to Metysi, 25% Indianie (w większości Kiczua), 7% Biali i 3% Murzyni. Warstwy społeczne spychane dotąd na margines zyskały realny wpływ na sytuację w kraju. Swoje opinie wyrażały jednak nie tylko głosując w wyborach, ale również poprzez protesty i manifestacje, które niejednokrotnie stawały się przyczynkiem do obalenia demokratycznie powołanych władz.

Ostatnie dekady to mieszanka rządów przedstawicieli tradycyjnych partii politycznych i nowych populistycznych „caudillos”. Pod koniec lat 90-tych korupcja, nepotyzm, nieodpowiedzialne kierowanie gospodarką oraz gwałtowny spadek cen ropy naftowej doprowadziły do załamania. Ekwador przeżył potężny krach finansowy, żeby się z niego podnieść prezydent Jamil Mahuad w 2000 roku podjął decyzję o porzuceniu waluty narodowej i przyjęciu dolara. Wkrótce potem został obalony. W kolejnych pięciu latach Ekwador miał jeszcze trzech prezydentów.
„Rewolta bandytów”
W 2002 roku przy wsparciu ruchów indiańskich wybory wygrał lewicowy populista Lucio Gutiérrez, który krytykował system i tradycyjne partie polityczne, zapowiadał reformy. Wkrótce jednak okazało się, że nic z tego nie wyjdzie. Obietnice pozostały na papierze, w rządzie królowały korupcja i nepotyzm. Na początku 2005 roku ludzie wyszli na ulice. W kwietniu tłumy zgromadziły się pod domem Gutiérreza w Quito; waląc w garnki, krzyczeli: „Wszyscy precz!”. Mieli dość nieudolnych polityków i niespełnionych obietnic. Prezydent określił te wydarzenia pogardliwie mianem „rewolty bandytów”. W końcu jednak musiał ustąpić ze stanowiska.
Władzę przejął wiceprezydent Alfredo Palacio, co tylko nieznacznie załagodziło społeczne nastroje. Nowym ministrem gospodarki w jego rządzie został młody ekonomista z Guayaquil, były wykładowca uniwersytecki, który wykształcenie zdobył w Belgii i Stanach Zjednoczonych – Rafael Correa. Zyskał sobie sympatię dużej części społeczeństwa, kiedy podjął decyzję że dochody z wydobycia ropy nie będą jak dotychczas przeznaczane na spłatę zadłużenia zagranicznego, ale na inwestycje społeczne. Wkrótce po tym Bank Światowy wstrzymał pożyczkę dla Ekwadoru, a Correa podał się do dymisji i założył własną partię „Alianza Pais”. Wystartował w wyścigu o najwyższe stanowisko w państwie. Obiecywał zmiany, z Indianami porozumiewał się swobodnie w kiczua, zaufano mu. W listopadzie 2006 roku w drugiej turze został wybrany prezydentem.
„Obietnice się spełniają”
Większość komentatorów jest zgodna: Correa zbił kapitał polityczny na kryzysie tradycyjnych partii i chaosie ostatnich lat. Jednocześnie okazał się być lepszym przywódcą od outsiderów i neopopulistów takich jak Abdala Bucaram czy Lucio Gutierrez, niezdolnych do przeprowadzenia jakichkolwiek reform. Nie można również zapominać, że Correa doszedł do władzy w momencie, kiedy Ekwador miał już za sobą krach bankowy i pierwsze, najbardziej bolesne lata po wprowadzeniu dolara. Nadszedł w końcu dogodny moment na odbicie się od dna. Pomocne w tym były wysokie ceny ropy, podstawowego surowca kraju.

Pierwszym wyzwaniem dla lidera Alianza Pais była obiecana w kampanii wyborczej zmiana „neoliberalnej” konstytucji z 1998 roku. Kontrolowany przez opozycję parlament sprzeciwiał się powołaniu Zgromadzenia Konstytucyjnego. Prezydenta popierał natomiast ekwadorski odpowiednik Państwowej Komisji Wyborczej. Kongres odwołał więc szefa PKW. Wszystko zakończyło się usunięciem 57 deputowanych opozycji, dzięki czemu strona rządowa mogła przegłosować ogłoszenie referendum.
W kwietniu 2007 roku w referendum ponad 80% Ekwadorczyków opowiedziało się za powołaniem Zgromadzenia Konstytucyjnego. Na 130 miejsc, 80 uzyskała Alianza Pais. W listopadzie w Montecristi, miejscu urodzin Eloya Alfaro, zgromadzenie rozpoczęło prace nad nową ustawą zasadniczą. Correa wielokrotnie nawiązywał do Alfaro, dwukrotnego prezydenta, który na przełomie XIX i XX wieku przeprowadził „liberalną rewolucję” w kraju: oddzielił kościół od państwa, zalegalizował rozwody, ogłosił wolność słowa i prawo do bezpłatnej edukacji, zainwestował dużo w rozbudowę szkół i infrastruktury. Wielu Ekwadorczyków ma pretensje o przyprawianie tej ważnej historycznej postaci „gęby Che Guevary”.
W lipcu 2008 roku projekt konstytucji był gotowy. We wrześniu prawie 64% głosujących poparło go w referendum. Ustawa zasadnicza z Montecristi przyznała prezydentowi nowe uprawnienia, dała mu większą kontrolę nad gospodarką i sądownictwem, mógł on również od tej pory raz w kadencji rozwiązać parlament. Ogłoszony został cały pakiet praw socjalnych, zapewniono darmową opiekę zdrowotną i edukację. Podkreślono „socjalną, środowiskową i produkcyjną funkcję własności prywatnej. Wiele komentarzy było jednoznacznych: „od dziś Ekwador jest państwem socjalistycznym” – mówili jedni, „nowa konstytucja to koniec demokracji” – martwili się inni. Zwolennicy rządu uznawali zaś, że nastał wreszcie kres „partiokracji” i dyktatu międzynarodowych koncernów oraz organizacji finansowych, a władza sprawowana będzie wyłącznie w interesie społeczeństwa. Ekwador wszedł na drogę „socjalizmu XXI wieku”. Podobny kurs w tym czasie obrały inne kraje regionu: Boliwia, Nikaragua, Argentyna. Wszystkiemu patronował oczywiście Hugo Chavez. Niezależnie od oceny konstytucji z Montecristi, trzeba przyznać Correi, że spełnił swoją pierwszą i najważniejszą obietnicę wyborczą. Sam ten fakt musiał być zaskakujący dla oszukiwanych przez lata Ekwadorczyków.
„Obywatelska rewolucja”
„Socjalizm XXI wieku” w wydaniu ekwadorskim przybrał miano „obywatelskiej rewolucji”. Correa wybierając ten termin odwoływał się zapewne zarówno do reform Alfaro z początku wieku, jak i do buntu klasy średniej i niższych warstw, które doprowadziły do usunięcia Gutierreza w 2005 roku.
Obywatelska rewolucja miała opierać się na pięciu filarach: zmianie konstytucji, walce z korupcją, rewolucji gospodarczej, rewolucji w służbie zdrowia i edukacji, przywróceniu godności i suwerenności oraz poszukiwaniu integracji latynoamerykańskiej. Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było zmniejszenie o połowę pensji swojej oraz innych wysokich funkcjonariuszy państwowych. Jest to typowo populistyczne zagranie, które nijak się ma do kolejnego postulatu, czyli walki z korupcją. Jednocześnie ekwadorska administracja państwowa wydaje tysiące dolarów na cotygodniowe spotkania prezydenta ze społeczeństwem, wzorowane na wenezuelskim „Aló, presidente” – sobotnie „Sabatines”. Correa realizuje je zawsze w innej części kraju, a czasem nawet udaje się zagranicę. Relacjonuje wtedy wszystkie decyzje minionego tygodnia, transmitują to oczywiście publiczne radio i telewizja.
Koniec bananowej republiki
Correa podtrzymał swoją decyzję z czasów, kiedy był ministrem w rządzie Palacio. Dochody z ropy miały być odtąd przeznaczane przede wszystkim na inwestycje publiczne. Ogłoszono moratorium na spłatę długu zagranicznego, a później podjęto jego renegocjację. Ekwador „zrzucił kajdany”, ale w zamian nie mógł już więcej liczyć na pomoc międzynarodowych organizacji finansowych. Lider Alianza Pais chciałby pogłębienia integracji w ramach Unii Narodów Południowoamerykańskich (jej siedziba znajduje się w Quito) i stworzenia regionalnego banku, który mógłby udzielać wsparcia poszczególnym krajom. Na razie pozostaje to jednak w sferze planów.
Podobnie jak w innych państwach wdrażających reformy „socjalizmu XXI wieku”, nastąpiła renegocjacja umów z międzynarodowymi koncernami. Correa grzmiał: „bananowa republika się skończyła”, „nie można przedstawiać zagranicznych inwestycji jako ostatniej puszki coca – coli na pustyni”. Od tej pory państwo stawało się właścicielem 100% ropy i płaciło jedynie za jej wydobycie zagranicznym firmom na dużo mniej korzystnych niż dotychczas warunkach. Niektóre koncerny jak np. brazylijska Petrobras i francuska Perenco porzuciły inwestowanie w tym andyjskim kraju.
Co ciekawe, z każdym rokiem zwiększa się współpraca firmami z Chin. W 2012 roku Petrochina przejęła 80% ekwadorskiego eksportu ropy, część surowca przeznaczona była na rynek macierzysty, pozostała ilość została sprzedana do innych państw. Przez niechęć do podpisywaniu traktatów o wolnym handlu Ekwador może tylko w ograniczonym zakresie wysyłać swoje produkty do Stanów Zjednoczonych i Europy. Dużo bardziej konkurencyjne są w tej chwili Peru i Kolumbia, które zniosły bariery handlowe z USA i UE.
„Czarne złoto” jest podstawą ekwadorskiej gospodarki, stanowi 60% eksportu, pozostała część to banany – 10% i inne produkty – 30%. Dochody z ropy to 50% budżetu państwa, procent ten wzrósł w ostatnich latach, choć jednocześnie udało się uzyskać większe wpływy z podatków. Rząd stara się ożywić inne gałęzie gospodarki, zachęcając europejskie firmy do inwestowania w wydobycie miedzi, złota i żelaza. Ekwador posiada jeszcze duże złoża ropy w Amazonii, jednak nie wszystkie zamierza wykorzystać. Głośny jest min. rządowy projekt „Yasunii – Itt”, który zakłada że Ekwador zrezygnuje z eksploatacji ropy w dziewiczym Parku Narodowym Yasuni, w zamian za międzynarodową rekompensatę 50% zysków z potencjalnego wydobycia.

Drogi, szkoły, szpitale
Gospodarcza bonanza ostatnich lat była możliwa przede wszystkim dzięki wysokim cenom ropy. Za prezydentury Correi średnia cena za baryłkę wynosiła 77,5 dolara, podczas gdy odpowiednio w poprzednich pięciu latach plasowała się na poziomie ponad połowę niższym – 31,4 dolara. Dochody z „czarnego złota” pozwoliły na realizację wyborczych obietnic. Została zmodernizowana infrastruktura drogowa na niespotykaną dotąd skalę. Nastąpił trzykrotny wzrost wydatków na służbę zdrowia (do 6,8% PKB), ponad dwukrotny na edukację (do 6% PKB). Powstały nowe bezpłatne szpitale i szkoły. Zwiększył się dostęp do szkolnictwa wyższego, w szczególności dla przedstawicieli niższych warstw społecznych.
Ilość osób żyjących w ubóstwie spadła o 10%, osiągając poziom 27%. Prawie dwa z ponad 14 milionów obywateli otrzymuje miesięczny bon o wartości 50 dolarów. Correa podniósł również pensję minimalną do 318 dolarów i uruchomił program mikrokredytów. Obecnie bezrobocie jest najniższe od wielu lat i wynosi nieco ponad 4%. Dzięki dolarowi, Ekwador nie ma problemów z inflacją, z którą borykają się inne państwa z centralnie sterowaną gospodarką jak Wenezuela i Argentyna. Średni wzrost PKB w ostatnich sześciu latach wyniósł 4,3%.

Wszystkie te osiągnięcia wymieniają jednym tchem zwolennicy rządu. Krytycy ostrzegają, że Correa prowadzi kraj w ślepą uliczkę. Obrał drogę dalszego zadłużania kraju i zwiększania wydatków. Ekonomista „Obserwatorium Polityki Fiskalnej Ekwadoru” Jaime Carrera tak komentuje rządową politykę w argentyńskim dzienniku Clarín: „4,3% to niewielki wzrost w stosunku do zasobów jakie posiada państwo. Zwiększyła się zależność od ropy. (…) Stworzono subsydia wszelkiego rodzaju: do paliw, do transportu, , zwiększono wynagrodzenia pracowników sektora państwowego (np. wojskowych – A.Sz.)”. Wspaniale jest wydawać pieniądze na szlachetne cele, ale bonanza skończy się prędko, jeśli gospodarka nie będzie miała odpowiednich warunków do rozwoju. Niestety socjalizm nigdy takich warunków nie tworzy.
Koniec „mediokracji”
Krytyka prywatnych mediów to jeden z ulubionych tematów Rafaela Correi. Poświęcił mu niejedno ze swoich cotygodniowych „sabatines”. Posunął się nawet do pokazywania do kamery zdjęć dziennikarzy, którzy szczególnie mu podpadli. „Musimy doprowadzić do istnienia społeczeństwa, w którym rządzą obywatele, a nie ten kto miał pieniądze żeby sobie kupić drukarnię” – oto fragment jednej z jego wypowiedzi. Pod koniec ubiegłego roku przez bite trzy godziny krytykował „El Universo”, „El Comercio” i inne gazety za promowanie kandydatów opozycji w zbliżających się wyborach.
Według corocznego raportu „Reporterów bez Granic” w 2012 roku w rankingu państw szanujących wolność słowa Ekwador uplasował się na 119 miejscu, zajmując jedną z najgorszych pozycji w Ameryce Łacińskiej, lepiej wypadła nawet Wenezuela. W samym pierwszym półroczu 2012 zamknięto ponad 20 stacji radiowych i telewizyjnych. Głośny był proces przeciwko dziennikowi „El Universo” za artykuł napisany przez Emilio Palacio. Pojawił się w nim zarzut, że Correa w czasie dramatycznego w skutkach buntu policjantów 30 września 2010 roku (określanego przez prezydenta mianem „zamachu stanu”) wydał rozkaz ostrzału szpitala pełnego cywili. Proces zakończył się wyrokiem trzech lat więzienia dla właścicieli dziennika i Palacio oraz nakazem wypłaty odszkodowania w wysokości 40 milionów dolarów. Sędzia orzekający w tej sprawie otrzymał później awans. Na skutek międzynarodowych nacisków, Correa był w końcu zmuszony odstąpić od wykonania wyroku. Powiedział, że winnym należy się wybaczenie, ale czyn ten nie może pójść w niepamięć.
Osądzono również autorów książki „Wielki Brat”, którzy przeprowadzili dziennikarskie śledztwo w sprawie milionowych kontraktów, które otrzymał brat prezydenta Correi. W rezultacie sami zmuszeni byli zapłacić dwa miliony odszkodowania. Czasopismo „Vistazo” ukarano „mandatem” w wysokości 80 tysięcy dolarów za przedstawienie argumentów za odrzuceniem propozycji poddawanych pod głosowanie w referendum w 2011 roku. „Musisz zastanowić się tysiąc razy nad każdym słowem, które napiszesz, bo albo spadnie na ciebie milionowa kara, albo przynajmniej prezydent wyciągnie twoje zdjęcie w czasie jednego ze swoich telewizyjnych wystąpień, słynnych sabatines” – stwierdza dziennikarka „El Comercio”.

Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi prawo prasowe zostało jeszcze zaostrzone. Zabroniono mediom „promocji pośredniej lub bezpośredniej, która mogłaby wpłynąć na korzyść konkretnego kandydata, postulatów, opcji, preferencji wyborczych czy politycznych przekonań”. Później Correa sprecyzował, że w środkach masowego przekazu powinno się poświęcić tyle samo miejsca każdemu z kandydatów. Powyższe przepisy otwierają praktycznie furtkę do oskarżenia dziennikarza za wyrażenie jakiejkolwiek opinii na temat ekwadorskiej polityki. Nawet wywiad z kandydatem opozycji może być źle widziany, wszak przedstawiciele rządzącej Alianza Pais mają wyraźny zakaz wypowiadania się w prywatnych mediach, trudno więc o zachowanie ustawowej proporcjonalności prezentowania poglądów wszystkich stron.
O zaistniałej sytuacji mówią też inne raporty krajowych i międzynarodowych organizacji zajmujących się wolnością prasy i prawami człowieka. Human Rights Watch bije na alarm. Poza krytyką działań zmierzających do poddania mediów całkowitej kontroli, HRW wskazuje na zawłaszczanie sądownictwa – w 2012 roku wymieniono prawie 3 tysiące sędziów, w większości przy złamaniu wymaganych procedur, usuwając z pracy osoby pod pretekstem dyscyplinarnych wykroczeń czy podeszłego wieku. Ograniczona została również wolność zgromadzeń, obecnie bardzo łatwo jest oskarżyć uczestników demonstracji o „terrorystyczne zamiary”. Correa chce za wszelką cenę zabezpieczyć się przed możliwością zamachu stanu lub ulicznych protestów, które zmiotły ze sceny politycznej jego poprzedników.
Prezydent uznaje „Reporterów bez granic” czy HRW za organizacje służące interesom obcych państw, które mają na celu destabilizację sytuacji w Ekwadorze. W końcu nie wszyscy krytykują rząd za zwalczanie niepokornych dziennikarzy. Na przykład argentyński uniwersytet z La Plata przyznał Correi nagrodę za szanowanie „wolności wypowiedzi”. Co najbardziej zatrważające, przywódca „obywatelskiej rewolucji” w pierwszych wypowiedziach po ostatniej reelekcji zapowiedział ostateczne rozprawienie się z „mediokracją”.
Dekada rządów?
Na szóstą rocznicę rozpoczęcia „obywatelskiej rewolucji” przeprowadzono sondaż. Według niego ponad 74% Ekwadorczyków dobrze ocenia prezydenturę Rafaela Correi. Najważniejsze kwestie ostatnich lat to inwestycje publiczne i inicjatywa „Yasuni Itt”, największe bolączki to strach przed utratą pracy i wzrost przestępczości. Siedem z rzędu wygranych wyborów i plebiscytów oraz ostatnie zwycięstwo w pierwszej turze karzą wierzyć, że Correa faktycznie uznawany jest przez Ekwadorczyków za najlepszą z alternatyw. Z drugiej strony, w państwie, w którym brutalnie ogranicza się wolność słowa, a społeczeństwo faszerowane jest codziennie rządową propagandą, trudno o uzyskanie wiarygodnych wyników badania społecznych nastrojów.
Jeżeli lider Alianza Pais dotrwa do końca tej kadencji, a nic nie wskazuje żeby miało być inaczej, będzie u władzy nieprzerwanie przez dziesięć lat. To prawdziwa rewolucja dla kraju płacącego jak dotąd wysoką cenę za próby powrotu do pełnej demokracji – załamania gospodarcze, uliczne ruchawki, przewroty. W końcu nadeszła upragniona stabilizacja. Niestety, cena za nią może być jeszcze wyższa – rezygnacja z wolności. O ile ktoś teraz ma wątpliwości, czy Ekwador idzie w stronę autorytaryzmu, to za cztery lata z pewnością straci złudzenia. W końcu nikt z przywódców „socjalizmu XXI wieku” nie zaprzecza że ich ideałem jest Hugo Chavez, a ojcami chrzestnymi Fidel i Raul Castro.
Czytaj także:
„Tej rewolucji nie powstrzyma nic, ani nikt towarzysze!”
Od koki do kokainy- dokument Planete +
Quito z lotu ptaka. Ekwador z punktu widzenia Marii Violetty