Podrozowanie z dziecmi to sztuka kompromisu. Skoro do tej pory glownie zwiedzalismy, to teraz pora zaspokoic przede wszystkim potrzeby maluchow. Trzeci dzien pobytu w Santiago postanowilismy poswiecic glownie na atrakcje dla dzieci, zeby nasze male podrozniczki rowniez skorzystaly z pobytu w stolicy Chile. Rozpoczelismy od wizyty w Parque Bicentenario de la Infancia, polozonego przy jednym ze zboczy wzgorza San Cristobal. Jest to potezny plac zabaw, wyposazony w bardzo dlugi drabinkowy tunel, kule – fontanny, drewniane domki, hustawki oraz kamienne zjezdzalnie.
Malowniczy kosciolek w drodze do parkuFontanny w Parque Bicentenario de la Infancia
Zjezdzalnie rozciagaja sie przez kilka poziomow, zeby dotrzec na najwyzszy z nich mozna tradycyjnie wdrapac sie po schodach lub skorzystac ze specjalnej kolejki – windy obslugiwanej przez sympatycznego staruszka. Zaskakuje fakt, ze na tak gigantycznym placu zabaw, obslugiwanym przez spore grono osob (pan od windy, ogrodnicy, straznik), bawi sie zaledwie garstka dzieci.
Matylda pokonuje drabinkowego weza
Z najwyzszego poziomu zjezdzalni mozna rozpoczac okolo 20 – minutowy spacer na druga strone wzgorza – do miejsca z ktorego kolejka wwozi pasazerow na sam szczyt San Cristobal. Poczatkowo chcielismy przejsc tym szlakiem, jednak obsluga parku odradzila nam, przestrzegajac przed napadami. Kursujacy wzdluz placu zabaw czujny straznik mogl rowniez swiadczyc o tym, ze okolica nie jest zbyt bezpieczna. Z gory rozciagal sie widok na pobliska dzielnice, ktora przywodzila na mysl limenskie pueblos jovenes czy tez biedne comuny Medellin.
Ziuuuuu…Takie rozwiazanie przydaloby sie na placach zabaw w PolsceBUM
Kiedy juz dziewczynki wybawily sie na placu ruszylismy glowna aleja w kierunku funicular – kolejki na wzgorze. Po drodze zjedlismy obiad – dosyc marne menu za przystepna cene 3 tys peso. Kolejka ma dwie stacje, pierwsza z nich to ogrod zoologiczny. Do ogrodu doszlismy na piechote i postanowilismy go odwiedzic. Tutaj udalo sie nie tylko obejrzec zwierzeta, ale rowniez wziac udzial w zajeciach dla dzieci. Matylda odbila dlon na kartce i zrobila z niej malpke, inne dzieci tworzyly flamingi, zolwie i tygrysy. Wanda przenosila z miejsca na miejsce plastikowe krzeselka i wyrzucala ubrania z wozka.
Kolorowe domy SantiagoNa czatach w Jardin ZoologicoJedni maluja malpki i flamingi z dloni……inni przenosza krzeselka
Kolejka wjechalismy na szczyt San Cristobal. Znajduje sie tutaj sanktuarium oraz gorujaca na miastem figura Matki Boskiej. Zaledwie kilka miesiecy temu otwarto kolejke linowa – teleferico, ktora mozna zjechac ze wgorza na druga strone niezwykle rozleglego parku Parquemet. Na 700 hektarach zieleni znajduja sie dwa baseny, place zabaw, bary, wystawy, amfiteatr, szlaki piesze i rowerowe. Na eksploracje parku nie mielismy juz jednak czasu, udalo sie jednak obejrzec to wszystko z lotu ptaka. W drodze powrotnej do domu Pablo wstapilismy jeszcze na swiezy sok i empanady.
Kolejka linowa nad ParquemetW barze z empanadami
Nastepnego dnia Szymon pojechal kupic bilety autobusowe na pozniejszy przejazd z Puerto Montt do Vina del Mar, a pozniej poszedl jeszcze do Muzeum Pamieci i Praw Czlowieka, poswieconego czasom dyktatury Pinocheta. My z dziewczynkami pakowalysmy bagaz oraz probowalysmy sie jeszcze wykapac w basenie (bez powodzenia, bo ranek byl chlodny). Pozegnalismy sie serdecznie z Romi i Pipa. Metrem i specjalnym autobusem Metrocentro udalismy sie na lotnisko. O 15 odlecielismy na chilijski koniec swiata do Punta Arenas – w zupelnie inny klimat i inne widoki.