Już jutro Meksykanie wybiorą nowego prezydenta, deputowanych, senatorów, a w niektórych regionach również gubernatorów, burmistrzów i innych przedstawicieli władzy lokalnej. Prawo głosu ma blisko 80 milionów osób. Największe emocje wzbudza wyścig o fotel prezydenta.
Według ostatniego sondażu Josefina Vázquez Mota startująca z ramienia konserwatywnej Partii Akcji Narodowej urzędującego prezydenta Felipe Calderona prowadzi z wynikiem 37%,. Tuż za nią jest Enrique Peña Nieto z Partii Rewolucyjno – Instytucjonalnej z wynikiem 36%. Na trzecim miejscu plasuje się Andrés Manuel López Obrador (AMLO) z Partii Rewolucyjno – Demokratycznej z poparciem 24%. Daleko za nimi znajduje się Gabriel Quadri z Nowego Sojuszu związanego ze związkiem zawodowym nauczycieli, na którego oddać głos zamierza zaledwie 3% wyborców.
Jeżeli zadać ankietowanym bardziej konkretne pytania np. kto wydaje się najbardziej kompetentny w dziedzinach takich jak edukacja, służba zdrowia czy gospodarka, jeszcze wyraźniejszą przewagę zyskuje Mota. Natomiast za najbardziej skorumpowanego kandydata uznano Obradora, tuż za nim uplasował się Peña Nieto, podczas gdy kandydatka PAN otrzymała tylko 9% głosów.
Przez ostatnie miesiące za zdecydowanego faworyta uznawano reprezentanta PRI, popieranego przez wiele środków masowego przekazu. Obecnie wynik wyborów wydaje się wielką niewiadomą. By uniknąć sytuacji sprzed sześciu lat, kiedy Felipe Calderon odniósł zwycięstwo nad AMLO różnicą pół procenta, a przegrany kandydat stwierdził, że doszło do fałszerstw i nie chciał uznać swojej porażki, centralna komisja wyborcza zapowiedziała, że postara się tym razem podać wyniki już w niedzielę koło północy. W ten sposób uniknie się oskarżeń o dokonywanie „cudów nad urną”, choć de facto nie ma żadnego dowodu że doszło do tego w 2006 roku.
Wzmożone kontrole nad przebiegiem procesu wyborczego są również związane z narkotykową przemocą. „El narco” będzie się starał uzyskać przede wszystkim wpływ na wyniki lokalnych wyborów. W czasie trwania kampanii niejednokrotnie atakowano ubiegających się o stanowiska, w stanach Jalisco i Guerrero doszło nawet do zabójstw kandydatów. W historii Meksyku mamy przypadki zabicia kandydata na prezydenta – w 1994 roku Luis Donaldo Colosio z PRI czy na gubernatora – w 2010 Rodolfo Torre Cantu w stanie Tamaulipas. Dla narkotykowych baronów najistotniejsze jest, kto jest miejscowym szefem policji, ale dla powodzenia ich biznesu nie pozostaje bez znaczenia działalność lokalnych władz samorządowych, czy samej głowy państwa.
Wojnę z kartelami rozpoczął Vicente Fox z PAN, który w 2000 roku przejął władzę po siedmiu dekadach rządów PRI, do prawdziwego starcia sił rządowych i narkotykowych baronów doszło jednak za prezydentury Calderona. Obiecał on obywatelom uczynienie z Meksyku państwa prawa, miejsca bezpiecznego i spokojnego. Stało się dokładnie odwrotnie – w ostatnich sześciu latach śmierć poniosło blisko 60 tysięcy osób, przemoc wybuchła na niespotykaną wcześniej skalę. Te liczby działają z pewnością na szkodę dla przedstawicielki PAN Vasquez Moty, która zapowiada kontynuowanie wojny z „el narco”. Co intersujące, sam Vicente Fox poparł kandydata PRI, uznając dotychczasowe działania rządu za błędne i nieprzynoszące pożądanego skutku. Warto też zwrócić uwagę, że w północnych stanach kraju, gdzie władzę sprawują kartele niezadowolenie z polityki Calderona przekłada się na wyższe niż w pozostałych częściach kraju poparcie dla Peñi Nieto.
Dobiegła końca gorąca trzymiesięczna kampania, w trakcie której poruszano przede wszystkim tematy: narkoprzemocy, gospodarki – w tym w szczególności kwestię przyszłości państwowego przedsiębiorstwa naftowego PEMEX, relacje handlowe ze Stanami Zjednoczonymi oraz Chinami, ubóstwa i edukacji. Miały miejsce dwie oficjalne debaty prezydenckie z udziałem wszystkich czterech kandydatów oraz trzecia debata zorganizowana przez ruch studencki #YoSoy132, w której udziału odmówił przedstawiciel PRI.
Charakterystyczne, że w centrum zainteresowania przez większość czasu znajdował się Peña Nieto i to jego głównie atakowali pozostali kandydaci, zupełnie tak, jakby to on sprawował władzę przez ostatnie sześć lat lub był reprezentantem rządzącej partii. Zwracano uwagę, że jest aparatczykiem PRI, a jego zwycięstwo oznaczałoby powrót do przeszłości (70 lat „miękkiej dyktatury”). Wypominano mu również błędy z okresu, kiedy sprawował funkcję gubernatora Stanu Meksyk (2005 – 2011).
Zdaje się jednak, że największy cios zadał mu ruch studencki, nazwany od powstałego na Twitterze konta „#YoSoy132”. Zaczęło się od tego, że Nieto został wygwizdany przez alumnów prywatnej uczelni Universidad Iberoamericana, których następnie kandydat PRI oskarżył o bycie na usługach jego politycznej opozycji. 132 studentów podpisało deklarację, mówiącą że nikt nimi nie kieruje a jedynie wyrażają swoje własne zdanie, domagając się prawdziwej demokracji dla Meksyku, a przede wszystkim wolności słowa i uczciwych mediów. „Yo soy 132” zamieniło się w potężny ruch studencki, który zorganizował w ostatnich tygodniach manifestacje w wielu miastach w Meksyku, a nawet zyskał sobie sympatię studentów w innych krajach. Studenci zwracają szczególną uwagę na to, że Nieto ma poparcie w wielu prywatnych kanałach telewizji, a przede wszystkim w kanale Televisa, co uniemożliwia uczciwą debatę i obiektywne prezentowanie wszystkich kandydatów.
Przedstawiciel PRI odbija piłeczkę, twierdząc że Ruch 132 jest tak naprawdę zapleczem dla kandydata AMLO. Z pewnością wielu studentów meksykańskich, podobnie jak w innych krajach Ameryki Łacińskiej ma poglądy lewicowe, ale trudno dowieść jakichś faktycznych związków pomiędzy ich protestami a kampanią Obradora. AMLO zresztą odrobił lekcję z 2006 roku. Wtedy przegrał wybory, bo Calderon przedstawił go skutecznie jako „największe zagrożenie dla Meksyku”. Przyprawiono mu gębę populisty – szaleńca, „meksykańskiego Chaveza”. W swojej retoryce często zresztą był do niego podobny. AMLO z 2012 roku jest spokojny i waży słowa, postawił na „politykę miłości.” Liczne wypowiedzi na temat konieczności budowania „republiki miłości” i zamiany „kul na uściski” sprawiły że zaczęto go żartobliwie nazywać AMLOVE.
Od czterech kandydatów do najwyższego w państwie urzędu trudno się jednak spodziewać jakiejś rewolucji. Na najbardziej kontrowersyjne wypowiedzi pozwalał sobie Gabriel Quadriu opowiadający się min. za legalizacją marihuany, małżeństwami gejów, aborcją i wycofaniem wojska z konfliktu z „el narco”. Konieczność debaty nad legalizacją narkotyków podkreślał również Obrador. Wypowiedzi Moty i Nieto były bardziej stonowane. Mają oni różne koncepcje, które miałyby doprowadzić do poprawy bezpieczeństwa w kraju i sprawniejszej walki ze zorganizowaną przestępczością – jak powołanie Policji Narodowej (Mota) czy Żandarmerii Narodowej (Nieto). Pewne jest, że przemoc w Meksyku jest jednak tylko częścią większej układanki, której inne elementy tworzą Stany Zjednoczone, państwa Ameryki Środkowej, Kolumbia i cała reszta świata która powinna zrewidować swoje podejście do narkotyków, bo problemu tego nie da się rozwiązać w obrębie jednego państwa.
Trudno funkcjonować normalnie w kraju, w którym każdego dnia na ulicach dziesiątki ludzi dostaje serie z kałasznikowa, obcina się głowy ofiar i ćwiartuje ich ciała. Poza „el narco” jest jednak jeszcze dużo kwestii, o których nie może zapomnieć przyszły prezydent. Gospodarka kraju rozwija się w stabilnym tempie 3 – 4% rocznie, a wiele wskaźników jak np. dług publiczny (poniżej 40%) wygląda lepiej niż w wysoko rozwiniętych państwach Zachodu. Nadal jednak istnieje olbrzymi odsetek ludzi biednych, a dla wielu najbardziej atrakcyjną alternatywą jest praca dla karteli.
W ciągu najbliższej doby prawdopodobnie dowiemy się, kto wkrótce zamieszka w rezydencji Los Pinos.