Ulice La Paz i El Alto zablokowane przez autobusy, zwalone drzewa i ogień. W Potosi studenci wysadzają dynamitem drzwi wejściowe do siedziby lokalnych władz. Wiceminister dostaje w głowę kawałkiem mozaiki. Policja używa gazów łzawiących. Plantatorzy koki bronią Moralesa i nakazują lekarzom, strajkującym już siódmy tydzień, by wrócili natychmiast do pracy. Dobiega końca wyjątkowo gorący tydzień w Boliwii.
Kierowcy
Manifestacje i strajki mają miejsce w Boliwii już od wielu tygodni. Teraz jednak przyszło apogeum. Zaczęło się w poniedziałek od blokady ulic w La Paz i sąsiadującym z nim El Alto przez kierowców miejskich autobusów. Ogłosili oni 48 godzinny protest przeciwko zapropowanemu przez burmistrza Luisa Revilla (z centrolewicowego Movimiento Sin Miedo, niegdyś koalicjanta Evo Moralesa) prawu „Ley Municipal del Transporte Urbano”. Miałoby ono poddać regulacjom transport miejski, wprowadzić ujednolicony system autobusów, wyznaczyć stałe trasy przejazdu i miejsca przystanków, wprowadzić kontrole przestrzegania przepisów przez kierowców (takich jak np. zapinanie pasów). Obecnie pasażerowie skarżą się nie tylko na fatalny stan pojazdów (wysłużonych przez wiele dekad, przybyłych tu kiedyś z USA „chickenbusów” czy małych rozpadających się „colectivos”), ale również na nadużycia kierowców. Zdaża się, że zmieniają oni niespodziewanie trasę przejazdu lub rządają w połowie drogi dodatkowej opłaty za kontynuowanie podróży. Nowe prawo miałoby przybliżyć transport miejski w Boliwii do standardów obowiązujących w wielu innych latynoamerykańskich krajach.
7 i 8 maja mieszkańcy największego z boliwijskich miast, będącego siedzibą rządu i parlamentu, zmuszeni byli udać się do pracy na piechotę. La Paz znajduje się na wysokości około 3,600 m.n.p.m. Powyżej (około 14 kilometrów od centrum)mieści się El Alto, biedniejsza część tej ponad dwumilionowej aglomeracji. Wiele osób mieszka w El Alto, a pracuje w La Paz, możemy sobie wyobrazić że taka wędrówka, a szczególnie wieczorny powrót na wzgórze to nie bułka z masłem. Trudna przeprawa czekała również turystów, którzy po wylądowaniu na położonym na 4 tysiącach m.np.m. lotnisku zmuszeni byli drałować z bagażami do oddalonych o kilkanaście kilometrów hoteli.
Kierowcy autobusów nie znali litości. Spraraliżowali miasto, używając do tego swoich pojazdów, zwalonych pni drzew i ognia. Próbujące pokonać blokady samochody obrzucali kamieniami lub przebijali im opony. Nie przepuszczali nawet karetek. Doszło do brutalnych starć z „vecinos” – sąsiedzkimi stowarzyszeniami poszczególnych dzielnic, które starały się złamać opór kierowców.
Wczoraj (11 maja) po długich rozmowach przedstawicieli związkowych i lokalnych władz w końcu udało się dojść do porozumienia. Ogłoszono konieczność ponownego przedyskutowania trzech najbardziej kontrowersyjnych zapisów nowego prawa. Ustalono min, że wprowadzanie ujednoliconego systemu komunikacji miejskiej będzie się odbywać we współpracy z kierowcami oraz, że niezależnie od tego działać będzie transport prywatny. Wściekli na kierowców i spragnieni odwetu „sąsiedzi” ogłosili jednak, że tym razem to oni sparaliżują miasto, blokując w weekend ulice i nie pozwalając na przejazd autobusów, a przepuszczając jedynie prywatne samochody i „porządniejsze” taksówki.
Boliwijska Centrala Robotnicza, lekarze i plantatorzy koki
Nie sposób było odetchnąć po dwudniowym paraliżu i zamieszkach, bo już w środę rozpoczął się 72 godzinny strajk generalny zorganizowany przez Boliwijską Centralę Robotniczą (COB), główny związek zawodowy, opozycyjny do rządów Evo Moralesa. Zmobilizował on ponad 30 organizacji pracowniczych w całym kraju. COB domaga się przede wszystkim wyższych zarobków. Przy okazji 1 maja prezydent ogłosił co prawda zwiększenie płacy minimalnej o 23%, do 145 dolarów miesięcznie, ale związkowcy uważają to za niewystarczające.
COB popiera również trwający od końca marca strajk lekarzy, którzy protestują przeciwko wprowadzeniu ustawy zwiększającej ich dzienny czas pracy z 6 do 8 godzin, nie wprowadzając za to żadnej rekompensaty finansowej. Deklarują oni jednocześnie, że są gotowi pracować dłużej jeśli zostaną włączeni do „Powszechengo Prawa Pracy”, czyli zagwarantuje im się ubezpieczenie oraz świadczenia socjalne. O ile górnicy początkowo popierali rządy Evo Moralesa, o tyle lekarze znajdują się pod każdym względem na przeciwległym biegunie do urzędującego prezydenta. Ich środowisko uważa się za prawicowe i konserwatywne, w czasie manifestacji często wyśmiewali się z tego że głowa państwa nie ukończyła nawet szkoły średniej i podkreślali że są elitą która musi poddawać się dyktatowi środowisk „niepiśmiennych plantatorów koki”. Nowe prawo stara się zmienić przywileje, które uzyskali w 1970 roku. Według przedstawicieli związku zawodowego pracowników służby zdrowia wynagrodzenia w sektorze wynoszą od 287 dolarów miesięcznie dla początkujących lekarzy do 1,200 dolarów dla doświadczonych specjalistów. Rząd odpowiada na to, że specjaliści zarabiają ponad 2 tysiące dolarów miesięcznie przy 6 godzinnym dniu pracy.
Sytuacja w Boliwii jest dramatyczna, bo od siedmiu tygodni publiczne szpitale praktycznie nie przyjmują pacjentów. W całym kraju rząd zorganizował uliczne stanowiska, w których można uzyskać bezpłatną poradę lekarską. Pracuje w nich 1,500 lekarzy, min świeżo upieczonych boliwijskich absolwentów medycyny na Kubie. By nadać wszystkiemu pikanterii i dramatyzmu do protestu przyłączyła się grupa prostytutek w El Alto, która przed tygodniem kazała zaszyć sobie usta. Do tej pory mieli oni dostęp do cotygodniowych badań w publicznym szpitalu, obecnie zostali pozbawieni tego świadczenia, a na prywatne konsultacje ich nie stać.
9, 10 i 11 maja doszło do brutalnych starć w wielu miastach Boliwii. Górnicy rzucali petardy i kamienie, protestowali ostro studenci medycyny, policja urzyła gazów łzawiących. Kontrolujący pracę policji wiceminister spraw wewnętrznych dostał w głowę kawałkiem mozaiki od wzburzonej studentki. W Potosi wysadzono dynamitem drzwi w siedzibie lokalnych władz.
Do Cochabamby przybyli z regionu Chapare plantatorzy koki, naturalne zaplecze Evo Moralesa. Jak zwykle niezawodni, kiedy trzeba wesprzeć znajdującą się w kłopotach głowę państwa, tym razem również przybyli na wezwanie wiceprezydenta Álvaro Garcí Linera, nawołującego społeczeńswto do staniecią w obronie państwowej służby zdrowia. Cocaleros zobowiązali się, że zmuszą lekarzy do pracy. Weszli do miasta z transparentami „Pracujcie 8 godzin, lenie!”. Związkowcy z COB oraz studenci planujący uprzednio również manifestacje w Cochabambie, postanowili je zawiesić, by nie doszło do starć z plantatorami, z którymi kiedyś walczyli ramię w ramię w tej samej sprawie (Patrz: „Wojna o wodę” w 2000 roku i „Wojna o gaz” w 2003 roku).
Przedstawiciele związkowi domagają się również od rządu zaprzestania finansowanej przez Brazylię autostrady przebiegającej przez obszar Parku Narodowego TIPNIS. Zamieszkujący ten region Indianie dwa tygodnie temu rozpoczęli marsz w kierunku La Paz, by dotrzeć do Palacio Quemado i porozmawiać osobiście z jego głównym lokatorem. Wydaje się, że Evo Morales nie będzie miał chwili odpoczynku od protestów.