Od pięciu dni trwa w Boliwii protest policjantów. Przerwali oni pracę i manifestują we wszystkich większych miastach kraju. W poniedziałek doszło do starć pomiędzy policjantami, a grupami popierającymi rząd Evo Moralesa. Porządku na ulicach pilnuje wojsko.

W ostatnich miesiącach w Boliwii protestowali min.: lekarze, kierowcy autobusów, Indianie i niepełnosprawni. Manifestacje stały się więc chlebem powszednim dla mieszkańców kraju, rządzonego przez Evo Moralesa. Kiedy jednak pracę przerywa policja, to zagrożenie dla porządku publicznego i bezpieczeństwa obywateli znacznie wzrasta.
Protest policjantów niższej rangi trwa od czwartku. Początkowo mieli oni całą listę żądań, obecnie ograniczyli się do pięciu postulatów. Są to:
- Podwojenie pensji, do poziomu 531 dolarów miesięcznie, co stanowi równoważność wynagrodzenia żołnierzy tej samej kategorii
- Utworzenie instytucji Rzecznika Praw Policji (Defensoría de la Policía)
- Emerytur proporcjonalnych do zarobków
- Niekaranie policjantów, którzy wzięli udział w protestach
- Zmianę nowego prawa dotyczącego przepisów dyscyplinarnych w policji
W poniedziałek doszło do porozumienia między przedstawicielem rządu, a reprezentantem policji. Funkcjonariusze jednak go nie uznali i postanowili kontynuować protest, aż do spełnienia wszystkich pięciu postulatów. Atmosfera zdaje się zagęszczać. Evo Morales otwarcie mówi, że za tymi protestami stoi opozycja, która chce w ten sposób doprowadzić do zamachu stanu. Wydaje się to mało realne, jednak sytuacja faktycznie nie jest łatwa. Prezydent stara się kontynuować swoją pracę w Pałacu otoczonym przez wojsko. Do La Paz lada moment wejdzie marsz Indian z Tipnis, którzy sprzeciwiają się budowie drogi przebiegającej przez ich terytorium.