Wstaję rano i niestety widzę, że tym razem złapało Olę, oświadcza mi że nie jedzie ze mną do Chavin, bo ją boli brzuch. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak wyruszyć samemu, bowiem wycieczka jest już wykupiona. Nie jestem nastawiony zbyt pozytywnie do touru, znając doświadczenia dnia poprzedniego. Jednak po paru minutach okazuje się, że mamy do czynienia z zupełnie innym przewodnikiem i innym stylem organizowania wycieczki. Nie ma więc durnego zatrzymywania się przy jakichś sklepach, a tylko samo zwiedzanie.
Południowa część Białej Kordyliery różni się nieco od północnej. Jest bardziej bezludna i prawie nie zadrzewiona. Po 30-minutowej jeździe czeka nas pierwszy postój. Docieramy do przepięknej laguny, gdzie dostrzegam moją pierwszą w życiu lamę, prowadzoną przez Indiankę w kolorowym stroju. Jak oszalały biegam z miejsca na miejsce, aby robić zdjęcia. W tym czasie 90% uczestników wycieczki pije kawę w barze robiąc sobie głupawe zdjęcie w stylu – ja mama i tata plus laguna.
Po 30 minutach przerwy ruszamy dalej. Docieramy do miejscowości Chavin, zamieszkałej przez Indian Keczua. Znów grupa udaje się na posiłek, a ja w tym czasie latam robiąc zdjęcia. Spotykam się tutaj nieoczekiwanie z dwoma aktami agresji wobec mojej osoby. Otóż, jak robiłem zdjęcie starszej kobiecie, jakiś przechodzień w podeszłym wieku zamierzył się na mnie laską, ale chyba tylko po to by mnie przestraszyć. Potem, gdy dotarłem na dworzec autobusowy zza okien busika ujrzałem międzynarodowy znak fucka, który pokazywał mi jeden Indianin.
W końcu przychodzi czas na zwiedzanie ruin Chavin. Płacę wstęp 11 soli i wchodzę. Nasz przewodnik jest zupełnie inny, niż ten wczoraj, mówi że będziemy zwiedzać tyle ile nam wyjdzie albo 1,5 godziny a może i ze trzy. Ja nie słucham wszystkiego, co mówi, bo tutaj widzę stado, lam a tam znowu jakiś inny piękny krajobraz do sfotografowania.
Kultura Chavin była najstarszą cywilizacją na terenie Peru. Jej przedstawiciele swoje pałace budowali w formie trapezu, figury najbardziej odpornej na trzęsienia ziemi. Wszystko było budowane w oparciu o cyfrę siedem. Dlatego też główny plac miasta ma wymiary 49 metrów kwadratowych. Ruiny są o tyle ciekawe, że są położone bardzo malowniczo w górach. Istnieje także możliwość wejścia do środka i spacerowania korytarzami labiryntu.
Bardzo żałuję, że moja Oleńka nie mogła być ze mną. Kupuje jej więc drobny upominek, żeby nie było jej żal. Szczęśliwie wracam do domu i zastaję siostrę wygladającą dość zdrowo. Wszystko więc chyba będzie dobrze.