„Fidel Castro to geniusz!”, „Castro to człowiek altruistyczny, moralny, jeden z najmądrzejszych ludzi świata”. Wbrew pozorom to nie fragmenty materiałów propagandowych kubańskich mediów, pozostających na usługach reżimu Fidela Castro, lecz wypowiedzi gwiazd Hollywoodu, kilkakrotnych zdobywców Oskarów, aktora Jacka Nicholsona i reżysera Olivera Stone’a.
Luksusowe wakacje pod specjalnym nadzorem
Nie są zresztą w swych opiniach odosobnieni. Kevin Costner po spotkaniu z Castro powiedział: „Siedzieć zaledwie kilka metrów od niego… to było doświadczenie mojego życia”, a Steven Spielberg określił wspólny obiad z kubańskim dyktatorem jako „osiem najważniejszych godzin w życiu”.
Co sprawia, że gwiazdorzy Hollywoodu, w innych sytuacjach głośno opowiadający się po stronie „praw człowieka”, manifestują poparcie dla człowieka, który ma na sumieniu represje i zbrodnie ludobójstwa wobec obywateli własnego kraju? Humberto Fontova, kubański uchodźca od 50 lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, wspomina w swojej książce „Fidel: Hollywood’s Favourite Tyrant” („Fidel: ulubiony tyran Hollywoodu”) o luksusowych wakacjach, jakie aktorzy i reżyserzy amerykańskiej Fabryki Snów spędzali na Kubie. Jedną z głównych atrakcji było często spotkanie z Fidelem Castro, który przy wystawnym obiedzie zabawiał swoich gości rozmową o dobrodziejstwach życia w tym najlepszym z możliwych ustrojów. Po audiencji u dyktatora Jack Nicholson, skądinąd genialny odtwórca ról komediowych i znany prześmiewca, nie był w stanie spojrzeć na kubański reżim choćby z cieniem dystansu. „Castro jest humanistą, jak prezydent Clinton. Kuba to po prostu raj!” – mówił Nicholson, tym razem zupełnie poważnie.
Według Humberto Fontovy, na takie opinie osobistości Hollywoodu pilnie pracuje kubański wywiad. Na polecenie Fidela Castro w pokojach hotelowych amerykańskich celebrytów, spędzających wakacje na Kubie, zamontowano ukryte kamery i podsłuchy, które rejestrowały szczegóły ich życia prywatnego. Nagrania mogły stać się cennym materiałem dla prasy brukowej w USA.
Uwiedzeni bolszewizmem
Czy jednak tylko obawa przed skandalem jest powodem zachwytów gwiazd amerykańskiego showbiznesu nad kubańskim dyktatorem? Czy może to ideologia lewicowa, która na Zachodzie narodziła się poprzez bezkrwawą rewolucję, inspirowaną już w pierwszej połowie XX wieku przez sowieckich agentów. Umiejętna propaganda, skierowana do ówczesnych środowisk opiniotwórczych, zbierała wśród nich obfie żniwo. Salonowy bolszewizm był w dobrym tonie, a ukąszeniem heglowskim zostali dotknięci tacy pisarze, jak George Bernard Shaw, Romain Rolland, Jean Paul Sartre, Herbert Gordon Welles. Ten ostatni o Stalinie pisał „ nigdy nie spotkałem człowieka bardziej szczerego, bardziej uczciwego”. Z kolei Shaw, laureat literackiej Nagrody Nobla był przekonany, że skazanym w radzieckich więzieniach jest tak dobrze, że nie chcą go opuścić nawet po upływie wyroku.
U podstaw ideologii lewicowej leżała niechęć wobec chrześcijańskiego systemu wartości i kapitalizmu, na fundamencie których powstały Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Minęło ponad 50 lat, upadł Związek Radziecki, jednak fascynacja współczesną odmianą bolszewizmu pozostała. Ulubionym reżyserem Fidela Castro jest nie kto inny, tylko Michael Moore, autor między innymi filmu „Fahrenheit 9.11”, będącego atakiem na politykę prezydenta USA George’a W. Busha. Ten amerykański reżyser, zdobywca Oskara, jest znany z zachwytów nad kubańskim reżimem. O George’u W. Bushu Moore pisał „złodziej, pijak i przestępca”, a republikanów określał mianem faszystów.
Głos Kubańczyka
Do hollywoodzkiego chóru zwolenników Fidela Castro nie przyłącza się Andy Garcia, urodzony w Hawanie, którego rodzina w 1961 roku uciekła przed represjami kubańskiego reżimu do Stanów Zjednoczonych. Zbrodniczą twarz rewolucji Castro ukazuje jego debiut reżyserski, nakręcony w 2005 roku dramat „Hawana – miasto utracone”. Film, którego realizację Andy Garcia okreśłał jako „marzenie życia”, nie spotkał się z uznaniem mainstreamowej krytyki w Stanach Zjednoczonych. Ta wolała lewicową „Hawanę”, nakręconą w 1990 roku przez reżysera Sydneya Pollacka.
W 2011 roku Andy Garcia zagrał w innym filmie, określanym przez czołowych krytyków filmowych na Wschodnim Wybrzeżu USA jako „antyrosyjska propaganda”. Wcielił się w postać prezydenta Micheila Saakaszwilego w produkcji „5 dni wojny”, przedstawiającej agresję rosyjską na Gruzję w sierpniu 2008 roku. Pomysłodawcy filmu musieli przebijać się przez rosyjskie wpływy w Hollywood, żeby zdobyć środki i poparcie, konieczne do jego realizacji… Reżyser Renny Harlin zadedykował „5 dni wojny” prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.