Znowu ruszamy! Wcześniej ruszaliśmy prawie codziennie, więc nie było w tym nic nadzwyczajnego, teraz nie jest to takie łatwe, po tygodniu siedzenia w jednym miejscu. Chcemy dojechać autobusem prawie pod Ciudad Guatemala, tam wysiąść na stacji benzynowej i próbować złapać stopa w stronę Salwadoru.
Wyjeżdżamy więc z Gwatemali, kraju którego do tej pory baliśmy się najbardziej. Znajomy Kolumbijczyk śmiał się ze mnie, że nie chcę przyjechać go odwiedzić, bo jest to zbyt niebezpieczne, a wjeżdżam do TAKIEGO kraju jak Gwatemala… Cóż, jak do tej pory jedyna próba napadu na naszej drodze przydarzyła się na Kubie, kraju niby najbezpieczniejszym… Świadczy to tylko o jednym – nie ma żadnej zasady, żadnych pewników. Trzeba po prostu uważać wszędzie, ale nie można panikować. Warto czytać ostrzeżenia w przewodnikach Lonely Planet, ale nie należy brać ich sobie za bardzo do serca, bo strach wywołany po takiej lekturze bywa paraliżujący.
Jedno jest pewne: NAPRAWDĘ WARTO JECHAĆ DO GWATEMALI! To kraj przepiękny i tak bardzo egzotyczny. Gwatemalczycy wydają się ludźmi w większości bardzo pogodnymi, życzliwymi, spokojnymi. Widać też, że rząd robi co może, by zapewnić bezpieczeństwo turystom. We wszystkich miejscach mogliśmy liczyć na pomoc policji, gdzieniegdzie spotykaliśmy policję turystyczną, stworzoną specjalnie do ochraniania i eskortowania turystów. System transportu publicznego działa genialnie (jak zresztą we wszystkich przez nas odwiedzonych krajach Ameryki Środkowej). Gwatemala oferuje przepiękne miasta Majów, urokliwe miasteczka, egzotyczne targi, góry i jeziora, wulkany. Czego chcieć więcej? Szkoda tylko, że mimo tak dynamicznie rozwijającej się turystyki jest to nadal kraj tak biedny…
Wolnorynkowa zagadka… Co zrobić, jeżeli większość ziemi w państwie należy do 22 rodzin – potomków konkwistadorów, którzy 500 lat temu w brutalny sposób ją zagarnęli, mordując Indian? Czy rzeczywiście ona do nich należy? Jak rozwiązać ten problem, żeby nie naruszyć praw własności? I czy sprawiedliwszy podział ziemi w istocie coś zmieni? Czy Indianie są w stanie wziąć sprawy w swoje ręce i również współrządzić państwem? Zadawaliśmy sobie te pytania siedząc w barze w San Pedro, prowadzonym przez Francuzów. Właśnie, dlaczego wszystkie te bary dla turystów stworzyli obcokrajowcy…?
Wysiedliśmy na stacji 40 km od stolicy, ale łapanie stopa szło ciężko, udało nam się zaledwie wyjechać trochę poza Ciudad Guatemala i to do tego w nieco innym kierunku niż chcieliśmy. W końcu autobusami dotarliśmy do granicy z Salwadorem. Ostatni region przez jaki przejeżdżaliśmy był już całkiem nizinny i zupełnie nieturystyczny. Nie można tu też było dostrzec zbyt wielu indiańskich twarzy. Widzieliśmy miasta brudne i nijakie. Ale nie przyćmiły one piękna tego kraju, które na zawsze pozostanie w naszej pamięci.