Nasi cudowni hości zapraszają nas na imprezę do miasteczka Tepoztlán położonego 70 km od stolicy. Dwóch z nich (Erik i Andre) będzie świętować swoje urodziny. Jedziemy tam w sobotni poranek autobusem i po raz pierwszy widzimy meksykańską prowincję. Tepoztlán to kolorowe, pełne ludzi, głośne miasteczko. Z ładnymi kościołami, Zócalo i dużym targiem, ciągnącym się wzdłuż opadającej w dół ulicy. Na targu można kupić wszystko: jedzenie, ubrania, kolorowe szmatki. Kupuję sobie chustkę.
Zócalo jest sympatycznym miejscem, ale zaczynamy powoli go nienawidzić, bo przychodzi nam tam czekać dobrych parę godzin. Jest to kolejny etap poznawania meksykańskiej duszy. Erik miał nas odebrać z centrum samochodem od razu po przyjeździe. Zadzwoniliśmy do niego i powiedział, że będzie za 15 minut. Minęły ponad dwie godziny zanim w końcu ktoś nas stamtąd odebrał i zawiózł na miejsce imprezy. Straciliśmy prawie pół dnia ale… WARTO było czekać! W takim miejscu nie byliśmy nigdy. Olbrzymi dom (właściwie kompleks kilku domów) z basenem. Wielki ogród z tuzinem czarnych psów. W klatkach śpiewające papugi.
Chcecie się czegoś napić? W barze znajdziecie wszystko. Tequila, kubański rum, piwo, co tylko chcecie…Macie ochotę zagrać w bilard? Proszę bardzo. Są też piłkarzyki. Powoli schodzą się ludzie. Świętują już drugi dzień, więc są trochę zmęczeni. Impreza zaczyna się bardzo wcześnie, bo już koło 18. Puszczają muzykę. Meksykanin o wyraźnie indiańskich rysach rewelacyjnie gra na bębnach!
Tańczymy. Rozmawiamy. Pijemy. Ludzie są super. Co prawda nie tańczą tak jak Kubańczycy, ale potrafią naprawdę świetnie się bawić. Śpiewają, wygłupiają się, szaleją.
Jak na taką zabawę, następnego dnia udaje nam się wstać wyjątkowo rano. Pół – Meksykanin, pół – Irańczyk Dariusz proponuje nam wycieczkę w góry do mieszczącej się na jednym ze szczytów piramidy. Podobno jest to miejsce magiczne. Trochę skacowani i zmęczeni w końcu ruszamy na łono przyrody. Musimy wspinać się jakąś godzinę, żeby… nie zobaczyć tak naprawdę nic, bo droga jest zamknięta na 1,5 km przed piramidą. Zupełnie nielegalnie zbaczamy z trasy i idziemy trochę dalej, żeby w końcu ujrzeć piękny widok na dolinę i miasteczko. Z oddali widać też piramidę. Jednak było warto.
Zwiedzamy jeszcze Tepoztlan i około 15 z Dariuszem wracamy do stolicy.