Pierwszy płatny nocleg od bardzo wielu dni. I to tak naprawdę z własnej winy, bo nie zdążyliśmy na czas skontaktować się z nikim z hospitality club. Ale nocleg w hotelu też ma swoje plusy. Daje nieograniczoną swobodę. Możemy robić, co chcemy, iść gdzie chcemy, siedzieć kilka godzin w kafejce internetowej bez obawy, że kogoś urazimy.
Budzę się z bólem gardła i całkowicie zatkanym nosem. A więc dopadło mnie jednak. 40 minut zamarzania na dachu pociągu zrobiło swoje. Marcin jest zdrowy, ale obawia się że jego dopadnie również. Tymczasem jednak, żeby sprawić przyjemność swojej biednej siostrze (oraz żeby samemu się najeść, rzecz jasna) przynosi ze sklepu jajka, cebulę, bułki i miód i szykuje porządne śniadanie. Dzień zaczyna się wiec milo.
Wychodzimy z hotelu. Cuenca wygląda na miasto ładne i czyste. Mijamy trzy przecznice i dochodzimy do głównego placu. Najpierw widzimy piękny park z drzewami całymi w kwiatach, ponad którymi wylania się monumentalna katedra. To jeden z najładniejszych placów, jakie widzieliśmy. Zaczynamy powoli go obchodzić, aż nagle orientujemy się, że dzieje się cos dziwnego…
Pod katedrą duże zgrupowanie młodych ludzi, część z nich ma zasłonięte twarze. Coś wisi w powietrzu, coś tutaj zaraz się wydarzy. Przechodnie pospiesznie oddalają się z tego miejsca, obserwując wszystko z bezpiecznej odległości. Nagle jeden chłopak rzuca hasło: „Ruszamy w tamtą stronę.” Wtedy się zaczyna. Zza rogu wyjeżdża pancerny wóz policyjny. Młodzi rzucają w niego kamieniami, on jedzie w naszą stronę i zaczyna strzelać. Na szczęście nie jest to ostra amunicja. Jesteśmy na samym środku placu. Marcin kręci film i robi zdjęcia. Adrenalina uderza nam do głowy. Do parku wkracza uzbrojona po zęby policja. Rzucają bomby z gazem łzawiącym. Wycofujemy się.
Pojazd pancerny wraca pod budynek rady miasta. Na białych ścianach widać ślady czerwonej farby i kilka napisów sprejem. Od tego widocznie zaczęli swoją akcję manifestanci. Ale o co tu właściwie chodzi? Kiedy sytuacja trochę się uspokaja, przechodzimy pod katedrę, gdzie gromadzi się policja. Manifestanci wycofali się przecznicę dalej.
Pytam stojącą obok dziennikarkę, o co tu właściwie chodzi. Mówi, że to protest uczniów, którym chcą obciąć stypendia. Trochę jeszcze onieśmieleni zaczepiamy policjantów. ¨Studenci? Oni sami właściwie nie wiedzą, czego chcą. Myślą, że to niezła zabawa porzucać w policję kamieniami. Tylko to potrafią robić ¨ – mówi nam jeden z funkcjonariuszy. Jak się dowiaduje, że jesteśmy z Polski od razu podejmuje temat Mundialu i tego, że przecież gramy w tej samej grupie! Marcin wyjmuje aparat i przeprowadza krótki wywiad: ¨Jak Pan myśli, kto wygra? Polska czy Ekwador?¨ ¨Ekwador. 3:0.¨- odpowiada rozluźniony już nieco policjant. Jego koledzy śmieją się głośno, na ich twarzach podrygują maski gazowe.
Rozmowa z policjantem:
Policjanci stoją przy wozie pancernym, zasłonięci tarczami. Z drugiego końca ulicy manifestanci rzucają kamieniami. Czasem wybucha jakaś petarda. Stojący obok mężczyzna zaczyna z nami rozmawiać. Dowiadujemy się, że uczniowie manifestują też dlatego, że 4 lata temu policja zastrzeliła studenta. W każdą kolejną rocznicę wychodzą na ulicę i dochodzi do zamieszek. Mężczyzna tłumaczy nam, że to był wypadek, zabłąkana kula, ale oni nie chcą puścić tego w niepamięć. Nasz rozmówca okazuje się być bardzo miłą, ciekawą postacią. Jest architektem i marzy, żeby w Ekwadorze wybudować najwyższy na świecie wieżowiec, a wokół niego stworzyć miasteczko, w którym odbywałaby się wymiana kulturalna i handlowa.
Kiedy mężczyzna opowiada Marcinowi o swoich projektach, do mnie podchodzi młody chłopak. Jest studentem z Cuenci i bardzo go ciekawi, co nam powiedziała policja. Po wysłuchaniu mojej relacji, wyjaśnia że tutaj wcale nie chodzi o żadne stypendia, tylko o tego studenta którego zabili 4 lata temu. Zapewnia, że ekwadorska policja jest bardzo brutalna, i lubi ¨bawić się ze studentami¨. Opowiada, jak sam w zeszłym roku leżal w klatce budynku pół żywy od gazu. „Wczoraj miała tutaj miejsce pokojowa demonstracja, dzisiaj – sama widzisz.” – kwituje. Dlaczego właściwie doszło do konfrontacji nie wyjaśnia. Przychodzi po niego kolega i niestety muszą już iść.
Cale zajście jest dosyć chaotyczne, przypomina bezładną zabawę w kotka i myszkę. Policjanci i manifestanci zaczynają się w końcu obrzucać wyzwiskami niczym małe dzieci. Kończcie, bo chcemy iść na obiad – woła z uśmiechem jeden z funkcjonariuszy. W pewnej chwili przez linię policja – studenci przechodzi, nie zdający sobie z niczego sprawy staruszek. Dostaje kamieniem w nogę. Dochodzi do nas i widzimy, że ma całe spodnie zakrwawione. Razem z architektem prowadzimy go do pobliskiej restauracji. Obmywam mu wodą ranę, architekt idzie po środek do dezynfekcji i gazę. Staruszek okazuje się być bardzo miłym… Kubańczykiem, który wyemigrował do Stanów, a później do Ekwadoru. Mimo, że w niezbyt przyjemnych okolicznościach, jednak miło sobie rozmawiamy. Opatrunek gotowy. Mężczyzna dziękuje i idzie do domu. Architekt również ciepło się z nami żegna, zostawiwszy uprzednio swój email i telefon. Rozruchy przycichają, manifestanci powoli się rozpływają, policja też. Niesamowicie jeszcze podekscytowani decydujemy z Marcinem, że idziemy dalej zwiedzać to przepiękne miasto.
Zaglądamy do wnętrz naprawdę ciekawych kościołów, odkrywamy jeszcze kilka malowniczych miejsc. Kiedy po paru godzinach wracamy na plac koło katedry, nie ma śladów przedpołudniowych zajść. Ściany siedziby rady miasta zostały odmalowane na biało. W innej części miasta widzimy jeszcze jedna malutką demonstracje. Uzbrojeni we flagi i gwizdki ludzie domagają się ustąpienia dwóch skorumpowanych deputowanych.
Jemy bardzo tanio obiad (za 1,50 dolara dostajemy wielką porcję, do tego po litrze piwa za 75 centów) i dzwonimy do Loja, następnego miasteczka na trasie. Host miłym głosem oznajmia, że będzie na nas czekał.