Po dość przyjemnej 6 – godzinnej jeździe przez górzystą, malowniczą Gwatemalę docieramy do jej stolicy, według opowieści podróżników i wskazówek Lonely Planet najbardziej niebezpiecznego i najmniej ciekawego miasta w tym kraju. Pierwsze minuty naszego pobytu tu zdają się to potwierdzać. Mijamy po drodze domy, całe zakratowane z drutami kolczastymi na dachach. Wjeżdżamy na obskurny dworzec odgrodzony od ulicy wielką bramą najeżoną drutami. Dworca broni strażnik z karabinem. Pytam się go, czemu taka ochrona. On na to: Ulice w pobliżu są wyjątkowo niebezpieczne. Później się przekonamy, że to raczej reguła niż wyjątek, bo uzbrojeni ochroniarze stoją przed prawie każdym sklepem a fasady domów ozdobione są drutami kolczastymi, które mają chronić domowników przed nieproszonymi gośćmi.
Chcemy jak najszybciej wydostać się z tego nieprzyjemnego miejsca. Postanawiamy zadzwonić do hosta, który nas do siebie zaprosił. Ten miło nas wita przez telefon, ale proponuje spotkanie w innym miejscu, wyraźnie nie uśmiecha się mu przyjazd na ten dworzec. W końcu, przerażeni perspektywą dalszego przemieszczania się na własną rękę, przekonujemy go, żeby nas odebrał. Po 30 minutach zjawia się Juan Carlos i nastrój zmienia się o 180 stopni. Wsiadamy do wygodnego samochodu i jedziemy do przyjemnej knajpy. Okazuje się, że Juan był w Polsce i zakochał się w niej, dlatego też z radością przyjmuje do siebie wszystkich turystów z Polski. Jest z nim przyjaciółka Paulina, Francuzka również z Hospitality Club. Nasz host zamawia wiadro piwa za wiadrem. Po pięć małych piw w każdym wiaderku i do tego pyszne kanapki. Prawie się upijamy. W dobrych nastrojach jedziemy do jego domu. Po drodze zabieramy jeszcze Niemkę, która pracuje od kilku miesięcy w stolicy Gwatemali. Poznajemy piękną i bardzo miłą żonę Juana. Mieszkają w dużym apartamencie położonym w dobrej dzielnicy. Zajadamy się pyszną pizzą, ja rozmawiam też trochę z Niemką po niemiecku. Niestety zmęczenie sprawia, że około 22:30 idziemy już spać.
Następnego dnia ruszamy do miasta. Niestety strach powoduje, że nie zabieramy nawet aparatu fotograficznego, a szkoda, bo widoki są dość ciekawe. Miasto dziś już nie wydaje się takie straszne, chociaż praktycznie nie widać tu turystów. Oglądamy przepiękny mały kościół, bazar. Docieramy do katedry i pałacu prezydenckiego, który zwiedzamy z przewodnikiem za darmo. Szczególnie ciekawa jest sala upamiętniająca pokój podpisany w 1996 między rządem Gwatemali, a partyzantami kończący 36 – letnią wojnę domową. Na chodniku przed pałacem na asfalcie fotografie ofiar dyktatur, tak zwanych „znikniętych”, osób zapewne porwanych i zabitych, których ciał nigdy nie odnaleziono.
Jakże straszny i niesamowity jest widok strażników z bronią, stojących nawet przed sklepem z butami. W jednym sklepie widzimy gościa stojącego za kasą z wielkim karabinem w ręku. Napady muszą tu być na porządku dziennym. Na szczęście żadnego nie doświadczamy. Na ulicach w wielu miejscach rozwieszone są plakaty przedstawiające kraty więzienne i hasło: Nie łam prawa, Gwatemala cię potrzebuje. Patrząc na uzbrojonych mieszkańców stolicy trudno uwierzyć, że wojna domowa zakończyła się już dziesięć lat temu.
Po powrocie do domu zmieniamy plany. Mieliśmy jechać do Antigua już dziś, ale nasz host proponuje, że jutro z samego rana sam nas tam zawiezie. Wspaniale. Spędzimy jeszcze jeden wieczór z sympatyczną rodziną Juana Carlosa (trzeba dodać, że ma nie tylko piękną żonę, ale też cudowną dwójkę małych dzieci, z którymi bawiłem się dzisiaj z godzinę). Kończę pisanie, bo pewnie zaraz zjemy jakąś dobrą kolację. 🙂
Map Placeholder