Nasz drugi dzień w Ciudad de México i już ruszamy się poza miasto. Super tanim i bezpiecznym metrem, które kosztuje tylko 0,2 USD. W ogóle miasto Meksyk okazuje się o wiele bezpieczniejsze niż myśleliśmy. Nasz początkowy strach powoli mija. Otacza nas miły tłum spokojnych ludzi. I na każdym kroku dużo policji, która przyjaźnie się uśmiecha i gotowa jest w każdej chwili pomoc w problemie.
Dojeżdżamy na Dworzec Północny, stąd za 2,5 USD mamy autobus do stolicy Azteków – Teotihuacan. Tutaj płacimy za wstęp 3,5 dolca i już jesteśmy w innym świecie. Przenosimy się w świat tajemniczej kultury prekolumbijskiej. Niestety miejsce jest dość mocno turystyczne, otaczają nas tłumy turystów i meksykańskich handlarzy, którzy na każdym kroku starają się nam wcisnąć kiczowate kopie dzieł azteckich. Każdy sprzedaje to samo i naprawdę bardzo tanio. Nawet potrafią powiedzieć to po polsku jak przychodzi co do czego. A więc nasi też tu byli. Chociaż przez prawie trzy tygodnie podróży nie spotkaliśmy żadnego Polaka, ani na Kubie ani tu w Meksyku.
Widok piramid jest naprawdę imponujący – dwie wielkie piramidy Słońca i Księżyca niewiele różnią się od siebie. Łączy je Avenida de los Muertos, czyli Droga Umarłych. Fajne jest otoczenie piramid, skręcamy w prawo i znikają turyści, otaczają nas typowe meksykańskie katkusy i uderza niesamowita cisza przerywana jedynie odgłosami koników polnych albo innego robactwa.
Po trzech godzinach nastał czas by wrócić do miasta, ciągłe kłopoty żołądkowe przerywają nam co chwilę zwiedzanie. Wracamy tym samym autobusem do Meksyku. Udajemy się na miejscowy uniwersytet. Jest to kompleks wielu budynków, trudno nam znaleźć centrum tego miasteczka. W końcu głód nam pomaga. Widzimy ludzi z jedzeniem w ręku, kierujemy się w stronę z której przybyli. I nagle naszym oczom ukazuje się studencka stołówka. Krótka rozmowa z obsługą, 25 minut czekania i na naszym stole pojawia się przepyszna enchilada oraz napój kakaowy, za jedyne 10 peso czyli jednego dolca. Jesteśmy wniebowzięci. Mniam, mniam.
Teraz nastał czas by rozejrzeć się wokoło. Młodzież tutaj jest bardzo lewicowa. Same plakaty przeciw blokadzie Kuby, namiary na akcje przed ambasadą USA. Wokół siedzą roześmiani studenci. Oni chyba teraz nie myślą o polityce, piją kawę i grają w szachy lub warcaby. Prawdziwe fajne studenckie miasteczko.